ďťż

Najgroźniejsi wrogowie, z którymi musimy walczyć są w nas...

Czytałam dzisiaj o tej książce min na Goodreads i podobno niewiele łączy ją z "50 odcieniami" poza tytułem (który był zamierzony) i tematyką kręcącą się wokół takiego a nie innego spojrzenia na sex.
"50 twarzy" jest mimo wszystko romansem, natomiast tej książce są przypisywane takie przymiotniki jak oziębła, okrutna, mroczna, poza tym o wiele bardziej zagłębia się w tematykę sado-maso.
Czy jestem targetem ? Nie sądzę, choć nie powiem, że czasami lubię poczytać o ludziach którzy są tak porządnie popieprzeni tutajpoczkategori


Dla mnie o wiele lepiej by brzmiało "Osiemdziesiąt Żółtych Dni" - niby nic, ale brzmi jakoś lepiej.
Ja targetem też zdecydowanie nie będę. Widziałam dziś na przecenie w Matrasie "Pięćdziesięciu twarzy Greya" i się nie skusiłam ( a zwykle promocja załatwia sprawę), więc tutaj też nie będę szaleć.
No nie.! Bez kitu.! A właśnie o tym pisałam w temacie "Na każde jego żądanie". Że zacznie się wielkie Greyowanie wszystkich autorek.!
Czy pisarze naprawdę są tak zrozpaczeni brakami pomysłów, że muszą ściągać fabuły od jednej książki.? z czego każdy czytelnik o tym wie, przez co się zniechęca tutajpoczkategori
A mi się wydaje, że to nie tyle kwesta autorów co wydawnictw To one wpadają w szał wydawania jednego typu książek przez pewien czas. Nieraz powstały one w różnych okresach czasu, a wydawane są i tak w przeciągu tego samego okresu A te nowo napisane są skutkiem tego, że tylko taką tematykę kupują wydawcy


Straszne, teraz nie będą porównywać do Zmierzchu tylko do 50 twarzy Greya, masakra tutajpoczkategori
Wydawnictwa poszalały :/ kijem tego nie rusze
Pierwszy tom erotycznej serii Viny Jackson udało się wydać zarówno w Wielkiej Brytanii, jak i w Polsce w takim okresie, że popłynął on na fali ekscytacji Greyem. W chwili ukazania się książki na polskim rynku prawa do publikacji kupili już wydawcy w 14 krajach. Nie można więc powiedzieć, że autorzy – pod pseudonimem kryje się bowiem duet pisarski - nie odnieśli sukcesu. Z pewnością wiedzieli, o czym należy wspomnieć – a przynajmniej powinni byli, gdyż on specjalizuje się w tematach związanych z erotyką, a ona znana jest w londyńskich kręgach sado-maso. Jednak czy ich obeznanie w temacie odbiło się pozytywnie na jakości historii? Czy zasłużyli na taki rozgłos? Czy „Osiemdziesiąt dni żółtych” jest warte lektury?

Opis na tylnej okładce mówi, że będziemy mieć do czynienia z romantyczną powieścią erotyczną wypełnioną akcją i muzyką klasyczną – główna bohaterka, Summer, jest niespełnioną w związku skrzypaczką grywającą wieczorami w metrze. Pewnego wieczora jej skrzypce zostają zniszczone… i wtedy z pomocą przychodzi przystojny i bogaty nieznajomy, Dominik. Oferuje, że kupi jej nowy i lepszej klasy instrument, jeżeli tylko spełni jedno życzenie – zagra dla niego prywatny koncert w ustalonym przez niego miejscu i na jego warunkach, których liczba wzrasta z kolejnymi spotkaniami. Tak rozpoczyna się erotyczna podróż obojga, która początkowo zdaje się być jedynie mroczną fascynacją z niewielkimi szansami na prawdziwe uczucie.

Zabrałam się za tę pozycję niedługo po skończeniu Greya. Może dlatego miałam wobec niej tak wysokie wymagania i może właśnie dlatego czuję się tak zawiedziona.

W sprawie fabuły – szczerze mówiąc, po trzech koncertach głównej bohaterki zdążyłam się tak mocno zniechęcić, że dopiero ostatnie kilkanaście stron udało mi się przeczytać z jakąś namiastką całego tego zainteresowania, z jakim zasiadałam do lektury. Nie ukrywam, że zraził mnie już pierwszy rozdział – Summer słucha Vivaldiego, leżąc na podłodze… nago. W ogóle nie przejmuje się reakcją swojego partnera, Darrena, gdy ten wraca do domu i jest, delikatnie mówiąc, zniesmaczony zastanym widokiem, ale szybko puszcza stan Summer mimochodem. Cóż, kompletnie nie zrozumiałam tutaj postępowania obojga bohaterów. Poza tym motyw z muzyką bardzo mocno kojarzył mi się z innym erotykiem – tak, dokładnie, z Greyem. Czyż tam Christian nie grał na pianinie? Owszem. A Summer zdaje się być jego żeńską wersją. Muzyka, nagość, perwersja… ach, tyle wspólnych cech. Równie wiele podobieństw znajdzie się między nią a Aną: obie zostają wprowadzone w świat BDSM na kartach pierwszego tomu i obu się te praktyki podobają niemal od ich pierwszych chwil. Czyli w efekcie Summer zdaje się być miksem Christiana i Any – to było do przewidzenia. Plus za to, że od początku historii dziewczyna świadoma jest swojej cielesności i seksualności.

Dalsza część recenzji na: http://heaven-for-readers.blogspot.com/2013/02/osiemdziesiat-dni-zotych-vina-jackson.html tutajpoczkategori
Greya nie czytałem, ale jak komuś się 80 dni podobało lub bardziej szuka czegoś podobnego bo na fali chce więcej to Historia O będzie dobrym wyborem, plus tam dodatkowy rozdział o nazwie Powrót do Roissy którego oryginalnie w Historii O nie ma.

Co do samej książki, musze przyznać że wow jakoś sobie nie mogę wyobrazić po kiego grzyba zdrowa na umyśle kobieta miała by takie coś robić z sobą/sobie.
No ale jak tam już pisałem może mam klapki na oczach i za mało fantazji.
Co nie zmienia faktu że opisy ich wyczynów(bohaterów)są spoko, ciekawi się to czyta.
Natomiast fabuła/historia zawarta w książce mi umknęła, za bardzo się chyba tymi paroma pikantnych opisami zaaferowałem.
No dobra, fabuła to niby on ją spotyka i zaczyna coś tam do niej czuje, ona tak samo ale gówn… z tego wynika, chodzi o strefę partnerską gdy 2 osobom na sobie zależy. A co oni robią w sumie nic po za bzykan… się a cała reszta związku(związku <- hahahahahaha) nie istnieje.

Co mi się podobało i zmusiło do niemal "galopu" w czytaniu to sam koniec książki. Czy Summer zgodzi się na chory wymysł zboka V, czy D ją w porę uratuje i czy sama Summer ma na tyle oleju/rozsądku jeszcze w głowie że jednak ....

No ale jak widać ten typ tak ma, czyli erotyczne książki bdsm.