NajgroĹşniejsi wrogowie, z ktĂłrymi musimy walczyÄ sÄ w nas...
W telewizorze ciągle gadali, jak to pomagają mieszkańcom. A tak naprawdę przyjeżdżali się babić - mówi Eugeniusz "Siczka" Olejarczyk, lider zespołu KSU
Artykuł otwarty
Skąd jestem w Bieszczadach? Ojciec przyjechał tu ze Śląska. Bardzo wierzył w komunizm, więc chciał go tu budować. Matka? Nie pamiętam, skąd się tu wzięła. Kiedyś piłem dużo jaboli. To była taka chemia, że połowa zębów mi wypadła i jeszcze pamięć straciłem. Na pewno wiem, że matka była z terenów, które nam Związek Radziecki zajebał. Ojciec był trepem, czyli żołnierzem zawodowym. Jego ukochany Związek Radziecki mieliśmy dziesięć kilometrów stąd, ale to był koniec świata, nie jeździło się tam.
Raz tylko, pamiętam, ojciec wziął mnie na jakieś spotkanie o polsko-radzieckiej przyjaźni do Krościenka. Miałem może z sześć lat, a tam opowiadali wszystkie te głupoty o wiodącej roli ZSRR, a do tego była tak zwana wymiana kulturalna, czyli handel jak na odpustach. Nic z tego nie rozumiałem, ale nieważne. Ważne, że było tam stoisko z radzieckimi zabawkami, a na nim - malutki czołg na baterie. Zacząłem go męczyć: - Tato, kup mi czołg. Tato, czołg chcę!
Ale nie. Ojciec znalazł kolorową nakładkę na telewizor. U góry była niebieska, pośrodku jakieś inne kolory, a u dołu wchodziła w czerwień. Nakładało się ją na ekran czarno-białego telewizora i można było udawać, że się ogląda w kolorze. Taki był mój stary. Zamiast dziecku zrobić przyjemność, sam sobie zrobił.
Potem rozstali się z matką, odszedł z wojska i został klawiszem w więzieniu. A ja poszedłem do szkoły. Czasy były takie, że za najmniejszą pierdołę można było dostać w łeb. Pyskniesz coś - w łeb. Nie patrzysz tam, gdzie masz patrzeć - za włosy do góry. Jedyne dobre, co pamiętam, to że co cztery lata obradowało Plenum KC PZPR. I jak to Plenum obradowało, zwalniali nas z lekcji, żebyśmy szli do domów słuchać. Nikt oczywiście nie słuchał, w piłkę szliśmy grać.
A w latach 70. harcerze zaczęli tu akcję "Operacja Bieszczady 40". Mieli sztab sto metrów od mojego domu. W telewizorze ciągle gadali, jak to odbudowują Bieszczady, jak to pomagają mieszkańcom. A tak naprawdę przyjeżdżali tu się babić, pierdolić i hulać po krzakach. Srali, syf robili, pół miasta było zablokowane, bo harcerze przyjechali. Więc razem z kolegami z kapeli - Bohunem, Ptysiem i Plastrem - kilka razy przetrzepaliśmy im grzbiety. Jak? No, łańcuchami. Ganialiśmy ich, oni uciekali. Nic wielkiego, ale chcieliśmy pokazać, że nie wszyscy w Bieszczadach są z ich obecności zadowoleni.
W centrum miasta stała wielka plansza o ich zasługach. Sam ją maczetą pociąłem. Zaczekaliśmy tylko na pociąg towarowy o 23 - on długo się ciągnął i robił dużo hałasu. Zanim przejechał - było po planszy.
Kiedy to było dokładnie? Musiało być, zanim założyliśmy zespół, bo jeszcze się nas milicja nie czepiała.
Czepiać się zaczęli, jak napisaliśmy list do Radia Wolna Europa z prośbą, by puszczali muzykę punkrockową. W Wolnej Europie przeczytali nasz list i - z dedykacją dla chłopaków z Ustrzyk - puścili prawie godzinę takiej muzy. Wtedy się zaczęły wezwania, śledzenie. Bohun i Plaster mieli nawet przeszukane chałupy. Skąd wiedzieli, że to my? No proszę cię. To nieduże miasto i nietrudno było zgadnąć, kto mógł wpaść na taki pomysł.
W Ustrzykach dało się wytrzymać, bo latem przyjeżdżało tu dużo fajnych ludzi. Siedziało się z hipisami w parku, były gitary, laski. Milicja się przypierdalała, ale wtedy zbieraliśmy rzeczy i szliśmy grać w inne miejsce.
No i założyliśmy zespół, KSU. Graliśmy punk rocka, bo to dość prosta muzyka do grania, a my nie byliśmy wirtuozami.
Naszym symbolem był ukraiński tryzub, Bohun to wymyślił - że jak Ustrzyki, to jakiś motyw ukraiński musi być. Jak zaczęli nas zapraszać do Warszawy, przyjechaliśmy raz na koncert, zostawiliśmy naszego tryzuba pod sceną i poszliśmy coś wypić. Wracamy, patrzymy, a chłopaki z zespołu Tilt przemalowali nam tego tryzuba na chuja - jaja mu domalowali. Kilka lat im za to nie podawaliśmy ręki.
Co znaczyła ta nasza nazwa - KSU? W Ustrzykach tak było napisane na rejestracjach samochodowych.
Wtedy się nie spodziewałem, że dzięki zespołowi tylu ludzi nas będzie poznawać. A dziś się boję wyjść po bułki do sklepu, bo zaraz z tym trzeba pogadać, z tamtym przybić piątkę, temu fotę - a teraz wszyscy telefonami pstrykają, więc zaraz cały sklep chce po focie - a tamtemu autograf. I to wszyscy - starzy, młodzi. KSU słuchają ludzie w każdym wieku. Więc jeśli naprawdę nie muszę, staram się nie wychodzić z domu.
http://wyborcza.pl/duzyformat/1,141113,16806694,Dlaczego_bilismy_harcerzy.html
''Więc jeśli naprawdę nie muszę, staram się nie wychodzić z domu. '' trochę smutno to zabrzmiało,ale może to moje takie odczucia. No ale takie są ''uroki'' bycia rozpoznawalnym.
no niestety sam Siczka tego chcial-zostac gwiazda to ma za swoje.Pozatym jak dla mnie to nic nowego w tym wywiadzie nie ma.Moze o ojcu nigdzie nic nie mowil ale o tych harcerzach to wszedzie
porażka, zawsze chciałem gościa poznać osobiście pogadać a teraz to widzę, że takich są tysiące i tylko bym był następnym natrętem ...