NajgroĹşniejsi wrogowie, z ktĂłrymi musimy walczyÄ sÄ w nas...
Rzeźba
Noc z 2 na 3 grudnia
Zimy w Rzymie nigdy nie bywały gwałtowne. W każdym razie Michelangelo nie pamiętał w swoim życiu równie gwałtownej, jak ta w roku obecnym – tysiąc pięćsetnym, który zresztą dobiegał już końca. Śnieg sypał się z nieba gęstą białą kurtyną, zasłaniał wszystko w odległości metra. Temperatura spadła tak, że bezdomni zamarzający na ulicach byli powszechnym, niedziwiącym nikogo widokiem.
Michelangelo nerwowo obejrzał się za siebie, a następnie ciaśniej otulił płaszczem podbitym futrem, który i tak nie chroniło go całkowicie przed chłodem. Dookoła nie było nikogo, bo ani pogoda, ani późna pora nie zachęcały do wyjścia. Latarnie porozwieszane wzdłuż ulicy dawały marne światło, ale to akurat cieszyło wędrowca, który chciałby jego wyprawa pozostała tajemnicą. Zwłaszcza, że wybierał się w miejsce, które nie cieszyło się dobrą sławą.
Skręcił w przejście między kamienicami, pozostawiając główną ulicę za sobą. Zagłębiał się coraz bardziej w ciemne rzymskie zaułki aż z daleka zobaczył swój cel. Był nim mały parterowy budynek, stojący prawie na granicy przedmieścia. Przez okna padały na śnieg blade plamy żółtawego blasku. Michelangelo ominął jednak wejście i skierował się na tyły budynku. Śnieg tutaj był o wiele głębszy, tak, że idąc, potykał się o śmieci, które były pod nim ukryte.
- Proszę, proszę. Wielki Michelangelo Di Costanzi we własnej osobie, pofatygował się na sam koniec świata! – Stał za nim pogarbiony mężczyzna, a wyglądał na wrak człowieka. Ciało pookręcane w zatęchłe szmaty miał chude i obwisłe. Garbił się niczym staruszka, a nie mógł mieć więcej niż pięćdziesiąt lat. Brudne włosy w zamarzniętych strąkach wystawały spod okrycia. Twarz była jak zmięty kawałek papieru, podeptany i gdzieniegdzie naddarty. W jednej chwili jego oczy nabrały ostrości i straciły wyraz szaleństwa, jakim naciągał ludzi na jałmużnę.
- Ciro, ciszej na Boga. – syknął Michelangelo przestraszony i rozejrzał się po zapuszczonym podwórku. Oprócz hulającego wiatru i zapchlonego psa skulonego w rozlatującej się budzie nie było tam nikogo. – Masz wszystko?
Ciro uśmiechnął się chytrze i z kieszeni wyciągnął mały woreczek. Rzeźbiarz wyciągnął po niego rękę, ale mężczyzna odsunął rękę.
- Najpierw pieniądze.
Woreczek, który dostał Ciro był kilka razy większy i wyjątkowo ciężki, bo pełen brzęczących monet.
Artysta niecierpliwie otworzył sakiewkę. Nie było w niej nic poza białym proszkiem.
- Co to ma być?! Oszukałeś mnie, psie! – krzyknął
- Nad wymyśleniem jego receptury spędziłem ostatni miesiąc. Kosztował mnie mnóstwo czasu oraz środków – twarz Ciro nabierała groźnych rysów. – Nie masz pojęcia, co to jest. I jaką ma moc. Prosiłeś mnie o coś, co sprawi, że kamień będzie łatwiejszy w obróbce. Ale ja odkryłem coś dużo lepszego.
Podszedł do Michelangelo, wyjął mu z rąk woreczek. Pokuśtykał do rosnącego przy płocie rachitycznego, nagiego krzewu i ułamał fragment gałęzi.
- Spójrz niedowiarku.
Na oczach zdumionego mistrza dotknął proszku samym czubkiem gałązki. To, co stało się później sprawiło, że artysta nie był w stanie wydusić z siebie słowa. Drżącą ręką próbował wykonać znak krzyża, ale panował nad swoim ciałem.
- Ciro, to jakaś diabelska sztuka! – Michelangelo zbladł i pełnym przerażenia wzrokiem wpatrywał się w mężczyznę, który nagle zaczął jawić mu się jako wysłannik piekieł, który ma go sprowadzić na zła drogę.
- Rób z tym, co uważasz, ale nie zwrócę ci zapłaty. Możesz stracić, ale i możesz wiele zyskać – rzekł Ciro i zaczął zbierać się do odejścia. – Pamiętaj, nigdy nie dotykaj tego ręką. I przenigdy nie używaj na żywych istotach. Jeśli kiedyś zechcesz to uczynić, to życzę im ażeby prędzej umarli niż dożyli takiego losu. Potem będzie już za późno by cokolwiek zrobić.
Przygarbiona postać powoli znikła za węgłem budynku.
Michelangelo stał chwilę samotnie na zrujnowanym podwórku. Pies wylazł z budy, przeciągnął się, podrapał i wpatrzył w człowieka pytającym wzrokiem. Artysta zauważył, że śnieg przestał padać, a na niebie okazał się kawałek księżyca w pierwszej kwadrze.
- Oszalałem, prawda? Rzucę to wszystko, wyjadę gdzieś na prowincję i nikt więcej o mnie nie usłyszy. – mruknął do siebie i ruszył w drogę ku miastu.
Doskonale wiedział, że tego nie zrobi, bo obiecywał to sobie odkąd przybył do Wiecznego Miasta. A od tego czasu minęło osiemnaście lat.
3 grudnia
Na niebie różowił się ranek wyglądający jak buzia dziecka zaglądającego przez szybę. Z lotu ptaka Rzym zmienił się w jedną wielką białą górę. Wbrew pozorom pod nią wrzało życie. Piekarze otwierali sklepy, wybuchały pierwsze awantury, a krzyki niosły się w rześkim i chłodnym powietrzu daleko poza uszy, tych dola, których były przeznaczone. Paola cicho przemknęła przez zaśnieżony ogród modląc się by ślady jej stóp nie zostały zauważone. Cicho wślizgnęła się do domu od strony kuchni dla służby. Zsunęła z głowy kaptur płaszcza i zadowolona z siebie ruszyła w stronę schodów prowadzących na piętro. Minęła pokój gościnny, całkiem już siebie zadowolona, że udało jej się wymknąć.
- Gdzie byłaś?
Głos ojca sprawił, że zamarła z ręką wyciągniętą w stronę poręczy. Usłyszała jak ciężko wstaje z fotela a potem szura rannymi pantoflami, człapiąc w jej stronę.
- Pytam, gdzie byłaś – powiedział i spojrzał na nią uważnie jakby mógł wyczytać z jej postaci wszystkie winy.
- Poszłam się przewietrzyć, poranne spacery są dobre dla zdrowia, zawsze narzekasz, że nie zażywam ruchu – kłamała. Wiedziała, że ojciec o tym wie, ale nie mogła przestać. – Powinieneś spróbować, Rzym o świecie jest prześliczny, a śnieg…
- Przestań. Dobrze wiem, gdzie byłaś. Znów poszłaś do tego sprzedawczyka!
- Giosué nie jest sprzedawczykiem! To artysta, tak jak ty! Dlaczego tak go nienawidzisz? – Ledwie powstrzymała łzy złości, ale nie dała się sprowokować, przekonana, że ojciec prowadzi z nią jakąś grę, więc nie chciała dać mu satysfakcji z wygranej.
- Artystą! On robi meble! Nawet nie dla bogaczy, dla zwykłej biedoty! Nie życzę sobie by moja córka włóczyła się po nocy i latała za jakimś nędzarzem, jak zwykła służąca! Chcesz przynieść hańbę rodowi Buonarrotich?
Paola nie wytrzymała i łzy pociekły jej po policzkach, a złość na samą siebie za to, że dała się podejść jeszcze potęgował jej smutek, aż w końcu zaczęła użalać się nad sobą w duchu.
- Dlaczego nie rozumiesz, że ja go kocham! Kocham Giosué, rozumiesz? Nie zabronisz mi tego. – powiedziała z prawdziwą rozpaczą w głosie
Michelangelo ściągnął brwi:
- Tak myślisz? Więc przyjmij do widomości, że właśnie to robię. Od dziś w twoim pokoju zamieszka panna Maddalena. Będzie cię pilnować dzień i noc. A ja sam dopilnuje żebyś przychodziła na każdy posiłek i spożywała go razem ze mną w głównej jadalni. Dopilnuję żebyś nie miała za dużo wolnego czasu na myślenie o głupotach. Nigdy więcej nie zobaczysz tego swojego, pożal się Boże, amanta! – Michelangelo wiedział, że go poniosło, ale aż dygotał na myśl, że jego córka zostałaby panną z dzieckiem, do końca życia na jego utrzymaniu, gdyż taka dziewczyna, chociażby niewidomo jak ładna, nie miała szans na wyjście za mąż. – A teraz przebierz się i chcę żebyś została w domu do mojego powrotu.
Mężczyzna spojrzał na zapłakaną córkę, ale nie dał po sobie poznać, że go to dotknęło. Paola spojrzała na niego wzrokiem, który bezbłędnie pokazywał jak bardzo czuje się zraniona.
Po odejściu córki Michelangelo ponownie usiadł w fotelu. Przypomniał sobie, kiedy pierwszy raz widział Giosué. Przyszedł do nich trzy miesiące temu, przynieść zamówiony stolik. Wyglądał na bystrego i porządnego młodzieńca, niebieski oczy wprost świeciły niewinnością. Był ostatnią osobą, którą można było posądzić o nieczyste zamiary.
- Nikt nie wie, co ukrywa w sercu – mruknął do siebie artysta. Wiedział, że mógłby ustąpić, takie rzeczy jak ślub ludzi różnych stanów zdarzały się wcale nie tak rzadko. Lecz, gdy pomyślał, że miałoby to spotkać jego Paole, jego ukochaną i jedyną córeczkę… Obcy ludzie mieliby wziąć ją na języki? Nigdy! Powziął stanowcze postanowienie, że nie dopuści do tego i dołoży wszelkich starań, by to się nigdy nie stało.
- Kocha! Też mi coś, ona nic nie wie o miłości, to przecież jeszcze dziecko – pomyślał i uspokoił się nieco.
Z takim postanowieniem wyszedł w chłodny ranek, kierując swoje kroki do pracowni, położonej w centrum miasta.
Czy gdyby wiedział, jakie straszne wydarzenie miały się rozegrać już niedługo jego krok byłby równie beztroski?
5 grudnia
Paola postanowiła zmiękczyć ojca. Od dwóch dni chodziła nadąsana i prawie nie pokazywała się na dole. Pewnej bezsennej nocy spłynęło na nią olśnienie. Wiedziała, że władza ojca nad dziećmi, ale ona miała, jej zdaniem lepszego asa w rękawie: była jego jedyną córką, a od śmierci żony oczkiem w głowie i najpilniej strzeżonym skarbem. Drugim był honor rodziny, tego Michelangelo nigdy świadomie by nie zbrukał.
Na obiad zjawiła się punktualnie o piętnastej, ubrana w skromną suknię w kolorze wina Bordeaux, które ojciec sprowadzał specjalnie dla matki Paoli aż z Francji. Grzecznie z nim konwersowała i zjadła wszystko, co podała jej służąca.
- Nie sądzę, że obecność Maddaleny w moim pokoju będzie konieczna. Możesz umieścić ją w pomieszczeniu obok, papo? Chciałabym mieć trochę prywatności – poprosiła grzecznie, chociaż czuła się jakby właśnie popełniała morderstwo na swoim poczuciu dumy. Nie zdawała sobie nawet sprawy jak bardzo jest w tej kwestii podobna do Michelangela.
Artysta wiedział, że nie powinien ulegać. Każdy normalny ojciec odmówiłby stanowczo, zwłaszcza, że Paola podważała jego zdanie. W kwestii wychowania stanowczo odstawał jednak od schematów swoich czasów. Okazywał jedynaczce tyle uczuć ile tylko mógł i spełniał każde zachcianki, rekompensując brak matki. Teraz także nie mógł odmówić.
- Niczym to nie szkodzi – pomyślał. – Właściwie nie narusza zakazu, które wprowadziłem względem niej i tego chłopaka.
- Dobrze, na to mogę się zgodzić, ale zakaz widywania się z tym…
- Giosué – ze wszystkich sił starała się powiedzieć to z uśmiechem.
- Tak, z nim. W każdym razie pamiętaj, że nie cofnę raz powiedzianych słów.
”Nie od razu” pomyślała Paola, ale nic nie powiedziała.
”Dziwne, że zmieniła zdanie w ciągu kilku dni”– rozważał Michelangelo, uważnie obserwując córkę. W końcu rzucił poranne zajście na karb humorów i kaprysów młodości.
Wieczór, 5 grudnia
Rozległo się ostrożne pukanie.
- Wejść.
Do pokoju wsunęła się jak cień, chudziutka służąca.
- Zanieś tam gdzie zwykle i poczekaj nie odpowiedź – Paola wręczyła jej zapieczętowaną kopertę.
- Dobrze, pani. – Dziewczyna zaczęła wycofywać się chyłkiem z pokoju.
- Dziękuję, Mina. Będę pamiętać, co dla mnie robisz – rzuciła dziewczyna, nie odwracając się od lustra, w którym się przeglądała.
- To nic takiego. Bardzo bym chciała, żeby pani i pan Vico nie musieli się ukrywać. To taki dobry człowiek…
Paola uśmiechnęła się.
- Tak, masz rację. Giosué to wspaniały człowiek – powiedziała. – Wiesz, co…
Wstała i zaczęła szukać czegoś w szufladzie. Podeszła do onieśmielonej Miny i wcisnęła jej w rękę małą monetę.
- Nie, nie trzeba, naprawdę… nie śmiałabym… - dziewczyna wyglądała na przerażoną widokiem pieniędzy.
- Weź. To nagroda z twoje oddanie. – Paola znów usiadła przy toaletce.
- Dziękuję, bardzo dziękuję – wyszeptała służąca i wyszła.
Michelangelo skończył nadzorować rozładunek wielkiego bloku marmuru, na którzy czekał od miesięcy, a siedział teraz w niewielkim pokoiku, urządzonym obok pracowni dla jego potrzeb z racji tego, że pracował w bardzo nieregularnych porach. Pomieszczenie nie grzeszyło przepychem, wręcz przeciwnie – panowała tu spartańska wręcz prostota. Michelangelo wolał pracować w zwyczajnych warunkach i nie lubił, gdy otaczały go zbędne przedmioty, bo zakłócało mu to obraz rzeźb powstający w jego głowie. Pokój ten określał mianem ”świątyni”, a pomysły, które nawiedzały go tutaj uważał za wyjątkowo dobre. Teraz też siedział w prostym wiklinowym fotelu i przecierał piekące oczy. Ciepło bijące od małego kominka sprawiało, że było mu ciepło i wygodnie, a oczy same się zamykały. Nie walczył z tym długo i wkrótce zapadł w sen.
Śniło mu się, że prowadzi córkę do ołtarza. Kościół, przystrojony na biało stanowił doskonałe tło dla pięknie ubranych, wytwornych gości. Paola wyglądał jak anioł. Jej długie jasne włosy spływały na plecy w równiutkich falach. Smukłe ciało opinała biała jak najczystszy śnieg suknia, której tren ciągnął się po posadzce. Nie widział jej twarzy, ale był pewien, tak jak to zwykle bywa w snach, że jest bardzo szczęśliwa. Droga do głównej nawy ciągnęła się jakby w nieskończoność, a on był bardzo ciekaw przyszłego męża Paoli. Gdy minęli już pierwszy od ołtarza rząd ławek Michelangelo usłyszał nagle pukanie do drzwi. We śnie rozejrzał się zdezorientowany i nagle znalazł się znów w fotelu. Odeszły go resztki snu i zrozumiał, że to do jego drzwi ktoś się dobija.
- Proszę
Do pomieszczenia wkroczył mężczyzna przeciętnego wzrostu i postury, mający na oko blisko trzydziestu lat. Długie do ramion włosy falowały się nieznacznie, nie były należycie ułożone.
- Szukam mistrza Di Costanzi
Na dźwięk głos nieznajomego artystę przeszły dreszcze. Brzmiał on jak uderzenie w najniższe klawisze fortepianu, nisko i aksamitnie miękko, lecz z odrobiną groźby, nawet, jeśli jego właściciel miał jak najbardziej pokojowe zamiary.
Michelangelo odchrząknąłby nie dać po sobie poznać zaskoczenia.
- To ja jestem Di Costanzi. Czym mogę służyć?
Nieznajomy zawahał się przez chwilę, ale zraz odzyskał rezon.
- Chyba się nie przedstawiłem, jestem Alessandro Quagliara.
- Czy pana ojciec..
- Tak, to Ignazio Quagliara. Widzę, że w Rzymie nie ucieknę od tego imienia. – Uśmiechnął się, ledwie powstrzymując smutne westchnienie.
Quagliara był jednym z najbogatszych ludzi Rzymu. Jego wpływy sięgały Watykanu, między ludźmi szerzyła się plotka, ze miał okazję rozmawiać z samym papieżem. Serce Michelangela przyśpieszyło, gdy dowiedział, się, że rozmawia z jego synem.
”W życiu bym nie posądził ich o pokrewieństwo” pomyślał. Jego ojciec był w młodości najbardziej znanym hulaką i rozpustnikiem, tryskał humorem i nigdy niegasnącym uśmiechem, podśmiewano się, że połowa dzieci, które rodziły się w mieście to jego sprawka. Syn w żadnym razie go nie przypominał, stał tutaj, przygarbiony, ponury i nieskory do śmiechu.
- Czego więc życzy sobie pan Quagliara ode mnie, skromnego rzemieślnika?
- Mój ojciec szuka rzeźby, którą mógłby ofiarować do powstającej właśnie bazyliki. Ma to być coś naprawdę wyjątkowego, coś, czego współczesny świat nie widział. Widział kilka pana prac i chciałby by pan podjął się trudu stworzenia dzieła. W kwestii zapłaty przyśle do pana sługę z zaliczką, a resztę dostanie pan po wykonaniu pracy. Ojciec nie ma żadnych wymagań, co do tematu i formy, może pan puścić wodze fantazji. Czy chciałby pan się tego podjąć?
- Będę zaszczycony mogąc pracować dla pana Quagliara. Ja…
Drzwi otwarły się z cichym skrzypnięciem i do pokoju wsunęła się Paola. Alessandro na jej widok zamarł jakby zobaczył ducha.
- Przyniosłam kolację, ale widzę, że masz gościa. Przyjdę później – powiedziała i chciała wycofać się tak niepostrzeżenie jak weszła.
- Ależ nie ma takiej potrzeby! Ja już wychodzę. Ale przedtem chciałbym się pani przedstawić, jestem Alessandro Quagliara. – Pochylił się i pocałował jej rękę. Paola oblazła się rumieńcem, co jej się wcześniej nie zdarzało, bo nie należała do nieśmiałych dziewcząt. Poczuła też jak przechodzi ją dziwny dreszcz, gdy jego głos, jak daleki grzmot przed burzą dotarł do jej uszu. Miała wrażenie, że ten dźwięk przenika ją jakby była tylko z ulotnego dymu lub mgły.
- To moja córka, Paola Anna – powiedział Michelangelo, zmieszany.
Dziewczyna dygnęła zgrabnie, mimo zdenerwowania.
Alessandro zapatrzył się w jej twarz, aż zdał sobie sprawę, jakie to niegrzeczne.
- Pójdę już. Wrócę niedługo sprawdzić jak idą pracę. – Ze wzroku, jaki posłał Paoli wywnioskować można było, że jego nieobecność nie potrwa długo. – Dobranoc państwu.
Opuścił pracownię, czując się jak pijany. Przyłożył garść śniegu do palącej twarzy. Nigdy mu się to nie zdarzyło i bardzo dziwił się swojej reakcji na widok córki Di Costanziego. Czym różniła się od tych wszystkich, które zalecały się do niego odkąd skończył szesnasty rok życia? Z pozoru niczym, ale gdy przypomniał sobie jej twarz miał ochotę wbiec tam i…no właśnie, i co?
”Zachowujesz się jak szczeniak, jak durny młodzik” pomyślał, ale na nic to się zdało, bo w głowie ciągle miał jej oczy.
Paola Anna. Pala Anna.
Zimowe tygodnie mijały, a Alessandro nie mógł zapomnieć o córce Di Costanziego. Zdawało mu się, że jego obsesja wciąż rośnie, w każdej napotkanej kobiecie szukał, chociaż cienia podobieństwa do Paoli. Jedzenie stawało mu w gardle, prawie nie sypiał, żadne uciechy nie dawały ucieczki przed uczuciami. Krążył po domu jak żywy duch, na zmianę blednąc lub czerwieniąc tak, iż służba myślała, że pan nabawił się gorączki. Odwiedzał mistrza w pracowni lub wręcz nachodził go w domu, gdy tylko istniał cień szansy, by spotkać dziewczynę. Gdy tylko ją zobaczył starał się wciągnąć do rozmowy, ale o ile na początku robiła to z grzeczności, to po parunastu dniach zaczęła go unikać.
W lodowate zimowe wieczory wystawał pod oknami ich domu póki nie nakryła go służąca wynosząca odpadki do rynsztoka, ale nawet wtedy nie zrezygnował.
Któregoś wieczoru ukrył się między kamieniczkami naprzeciwko. Wszystko przebiegało jak zwykle, gdy nagle bocznym wyjściem ktoś szybko wyszedł i równie niespodziewanie zniknął między budynkami. Alessandro sam nie wiedział, dlaczego, ale pobiegł chyłkiem za nią.
Próbował ja dogonić, ale ciągle widział tylko rąbek ciemnej sukni niknący za kamiennymi ścianami. W końcu zdyszany, bo jako syn możnowładcy nie miał częstej okazji na wysiłek fizyczny wpadł na jakiś mały placyk, której nazwy nie znał już chyba nikt. Rzym, jak żadne inne miasto obfitował w tego typu miejsca. Ten także nie wyróżniał się niczym szczególnym, miał kształt rombu, a na jego środku stała kiczowata fontanna z na wpół zmurszałą figurą gołębia. Alessandro rozejrzał się za osobą, którą ścigał, ale nie dostrzegł jej nigdzie. Zaczął wracać na swój posterunek, ale nagle doleciał go stłumiony głos. Zamarł, a potem skierował się w jego stronę. Skrył się za dużym głazem, który obrastały krzewy, dając mu dodatkową ochronę. W jednej z licznych wnęk dostrzegł coś, co zmroziło mu krew w żyłach, a jednocześnie rozgrzało ją do temperatury płynnej miedzi.
Na ośnieżonej ławce przykrytej płaszczem siedziała Paola, śliczna jak zwykle, ale jej towarzyszem był uroczy młodzieniec, z blond włosami długości do uszu. Ubrany był zgodnie z obowiązującą modą, w obcisłe ciemnoczerwone portki i kaftan, ale bez śladu herbu, co znaczyło, że nie pochodzi ze szlacheckiego rodu. Długie, sięgające ponad kolana buty pokrywało błoto. Pomijając ubiór, który wskazywał na jego rzemieślnicze albo biedno mieszczańskie pochodzenie twarz miał wyjątkowo ładną, gładką, młodą i rozpromieniona, gdy patrzył na równie ucieszoną twarz swojej towarzyszki. Siedzieli blisko siebie, przytuleni i z czułością spoglądali sobie w oczy
Alessandro czuł, jak zazdrość rozchodzi mu się w żyłach jak trucizna. Chciał ujawnić swoją obecność tylko po ty by ujrzeć na ich twarzach przerażenie. Powstrzymał się z trudem i zaczął przysłuchiwać się ich rozmowie.
- Ojciec wraca już jutro, nie wiem, kiedy następny raz się spotkamy. Gdyby coś się zmieniło przekaże ci list przez Minę. Tak bardzo bym chciała… – powiedziała Paola
- Ćsiii, nie martw się tym dzisiaj, przecież teraz jesteśmy razem, co prawda na krótko, bo obawiam się byś nie zachorował po takiej dawce chłodu. – Jego słowa były ciepłe i naprawdę troskliwe. Przygarnął ja bardziej do siebie chroniąc przed otaczającą ich zimą.
- Musimy wytrzymać, jeszcze tylko kilka dni.
- Giosué, nie mogę się doczekać. Oby tylko twój wuj nas wydał. Nie mogę się doczekać naszego ponownego spotkania na placu della Rotonda.
- Nie martw się, wuj to porządny człowiek i podobnie jak mój ojciec popiera nasze plany.
- O dwudziestym czwartym grudnia będziemy opowiadać naszym dzieciom – odparł ze śmiechem
- Martwię się tylko o mojego ojca. Bywa uparty, ale to dobry człowiek i chce dla mnie jak najlepiej, nie wiem czy powinnam stawiać go przed faktem dokonanym. – Paola wahała się, ale była tak zaślepiona miłością, że nie odmówiłaby szansy na zamianę ich sytuacji za nic na świecie.
Alessandro stwierdził, że usłyszał już dość. Powoli wycofał się z kryjówki i zniknął między budynkami przez nikogo niezauważony. Zazdrość i poczucie zdrady mieszała się w nim z palącą chęcią zemsty. Nienawidził tego mężczyzny najbardziej na świecie, chciałby Paola czuła to, co on, gdy patrzył na tych dwoje. Postanowił pokrzyżować ich plany, a po cichu liczył, że dziewczyna zrezygnuje z tego robotnika dla niego, który mógł dać jej pozycję, majątek i wstęp do wyższych sfer. Poczuł się niewiele lepiej, ale samozadowolenie nie opuszczało go przez cała drogę do domu.
13 grudnia.
Michelangelo zaczął pracę nad rzeźbą zamówioną przez Ignazio Quagliara. Postanowił wykonać posąg Maryi, jako matki Ziemi, wzorując się na starożytnych rzeźbach bogini Demeter, przedstawianej z kłosami lub kwiatami polnymi. Robota jednak wybitnie mu nie szła. Marmur dawał się formować bardzo opornie, kruszył się w nieodpowiednich miejscach.
Po godzinie zmagań artysta otarł pot z czoła i powiódł wzrokiem po pracowni. Jego wzrok, całkiem wypadkowo spoczął na kuferku stojącym na brzegu półki. Podniósł rękę do piersi, gdzie spoczywał zawieszony na łańcuszku kluczyk.
- Tylko spróbuję, cóż to szkodzi? - zapytał sam siebie.
Drżącą ręką otworzył kuferek, a na jego dnie spoczywał znajomy woreczek burego koloru. Obok leżała mała drewniana łyżeczka, wystrugana przez niego i gałązka, którą dał mu Ciro. Miał przyspieszony oddech i czuł jak bardzo wali mu serce, gdy nabierał proszku. Starannie, by nie uronić ani ziarna podszedł do dzbanka z wodą, stojącego na stole. Wsypał do niego zwartość łyżeczki by z zapartym tchem przyglądać się przemianie.
- Niesamowite – mruknął.
Te same czynności powtórzył jeszcze raz, ale tym razem jako przedmiot eksperymentu obrał krzesło.
- To wszystko zachodzi błyskawicznie. Ciro musiał zawrzeć jakiś pakt z diabłem, bo takie rzeczy nie pochodzą od Boga. – Przeżegnał się trwożnie.
Gdyby tylko wiedział, że nie tylko jego stare oczy widziały ten cud. Zza szyby śledziło go uważnie czyjeś spojrzenie.
Alessandro nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył.
- Czy to możliwe? Chyba oszalałem skoro widzę takie rzeczy! Ten staruch to magik! Jakiś diabelski czarnoksiężnik! – Mężczyźnie zrobiło się gorąco z wrażenia. Postanowił wejść do środka.
- Och, pan Alessandro! – Mistrz był zszokowany i nieustannie zerkał na skrzynkę, w której spoczywał jego skarb.
- Przyszedłem zobaczyć jak idą pracę nad rzeźbą. Czy wymyślił pan już motyw?
Michelangelo szybko zebrał myśli.
- Są w drugim pokoju, zaraz przyniosę. Tymczasem moja córka zabawi pana rozmową – powiedział zaaferowany. – Paola! Chodź tutaj!
Dziewczyna zjawiła się w drzwiach, ale nie dała po sobie poznać, iż nie jest zadowolona z widoku pana Quagliara.
- Bardzo miłe spotkanie, prawda panno Di Costanzi?
- Och, tak. – Nie mogła powstrzymać dreszczu na dźwięk jego niespotykanego głosu - Czy nie uważa pan, że pogoda w tym roku jest wyjątkowo okropna? – zapytała byle wypełnić czas do powrotu ojca.
- Nie jesteśmy dziećmi, nie musimy rozmawiać na takie błahe tematy. – Uśmiechnął się prawie drwiąco. – Mam dla pani propozycję nie do odrzucenia. Mój ojciec organizuje coroczne przyjęcie, na które przychodzą sama włoska śmietanka. Czy nie zaszczyciłaby pani tej uroczystości swoim towarzystwem? Przewidziany jest na dwudziestego czwartego grudnia, jeśli oczywiście nie będziesz zajęta. – Oparł się ścianę, posyłając jej wymowne spojrzenie, tak wyraźną aluzję zrozumiałby każdy.
Patrzył jak miota się niby ptak w klatce.
- Ty..ty…, ale skąd?! Boże! – Chciała skryć się w drugim pokoju, ale wbiegając tam wpadła na swojego ojca, który prawie wypuścił stos papierów, które chciał pokazać Alessandrowi. Spojrzał zaskoczony na Paolę, a potem na młodego dziedzica. Ten tylko wzruszył ramionami, zachowując kamienny spokój.
- Niech pan pokaże te pomysły. Na pewno chociaż jeden będzie idealny – powiedział, a kątem oka zerkając na pokój, za którego ścianami skryła się kobieta, której pożądał najbardziej na świecie.
- Dam ci szansę. Jeśli zrezygnujesz z tego idiotycznego pomysłu i związku z tym biedakiem ojciec o niczym się nie dowie – powiedział Alessandro tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Serce Paoli tłukło się jak szalone. Zaciskała lodowate, mokre od potu dłonie, co było u niej oznaką najwyższego wzburzenia.
Stali na ulicy, dookoła nich wirowały z rzadka drobne płatki śniegu. Mężczyzna zbył czymś mistrza i wybiegł jak oparzony, gdy tylko usłyszał trzaśnięcie drzwi w pokoju Michelangela. Dogonił ją kilkanaście metrów od pracowni.
- Ja go kocham – powiedziała cicho. – Ca cóż mnie tak nienawidzisz, że chcesz zniszczyć wszystko, co mi drogie?
- Nie nienawidzę cię. Raczej…kocham. Posłuchaj – rzekł. – Nie mogę odpoczywać ani się bawić, twój obraz nie odstępuje mnie ani na chwilę.
Chwycił jej ręce.
- Mogę ci dać wszystko, czego zechcesz. Mam pieniądze, nigdy niczego ci nie zabraknie, przyrzekam, chociażbym miał zapożyczyć się w całym Rzymie! Zechcesz suknię z Paryża – proszę bardzo! Mogę nawet jutro wysłać po nią posłańca. Sprowadzę klejnoty z najdalszych zakątków świata – bylebyś tylko była zadowolona. Mogę dać ci najwięcej ze wszystkich! Powiedz tylko jedno słowo.
Oczy Paoli biegały po jego twarzy, jak gdyby widziała go po raz pierwszy. Delikatnie wysunęła swoje dłonie z jego i odsunęła się na parę kroków.
- To wszystko kłamstwa. Gdybyś mnie kochał naprawdę to zrozumiałbyś, dlaczego nic do ciebie nie czuję oprócz odrazy i niechęci – powiedziała.
Alessandro chwycił przegub jej dłoni i przyciągnął do siebie, tak, że prawie stykali się nosami.
- Swoją krnąbrnością wydałaś na siebie wyrok – warknął. Odrzucił ja od siebie jakby przynosiła zarazę, poczym odszedł.
Paola pozostała sama. Pokonana zwyciężczyni.
24 grudnia
Chłodne zimowe powietrze aż drżało od podniecenia towarzyszącemu Świętom Bożego Narodzenia. Tłumy ludzi przyszło oglądać franciszkańską szopkę, a co biedniejsi upatrywali w tym okazję do zdobycia pieniędzy, dlatego klęczące na śniegu postacie żebrzących nie były niezwykłym widokiem. Dochodziło wpół do czwartej i przygotowania sięgały punktu kulminacyjnego, którym miała być uroczysta kolacja, skupiająca cała rodzinę, ale często pełna przebaczeń na wyrost i dwulicowości.
W domu Di Costanzich praca wrzała, ale Pola nie miała do niczego głowy, chociaż jej rola nie była wielka, miała po prostu koordynować przygotowania. Mimo to była nieobecna, blada i bardzo spięta. A gdy w domu zjawił się posłaniec, który przekazał jej prośbę ojca, by do niego przyszła, poczuła się jakby prowadzono ją nagą na szafot. Haniebną śmierć miały poprzedzić wymyślne tortury.
Gdy szła przez tłoczne ulice w głowie miała tylko jedną główną myśl: Alessandro wyjawił ojcu jej tajemnicę.
”W pewien chory sposób, to teraz nasza tajemnica” pomyślała i aż wstrząsnęła się z obrzydzenia, iż cokolwiek może ja łączyć z tym człowiekiem.
- Ojcze? – zapytała niepewnie, wchodząc do pracowni.
- Tutaj jestem – odezwał się głos z pokoju.
Starała się na podstawie jego głosu określić, w jaki nastrój wprawiła go ta nowina. Chyba był zawiedziony.
- Gniewasz się na mnie? – Z tymi słowami weszła do środka. Ku jej zdziwieniu nie było tam nikogo. Nagle drzwi za nią zatrzasnęły się. Usłyszała mrożący krew w żyłach dźwięk przekręcanego w zamku klucza.
”Pułapka!” wrzeszczało jej w głowie. Rzuciła się do drzwi prowadzących na zewnątrz, ale nie miała nadziei na to, że będą otwarte. Miała rację. Podbiegła do tych prowadzących do pracowni i zaczęła tłuc w nie pięściami.
- Pomyśl, że sama się tam uwięziłaś – powiedział znajomy głos.
- Alessandro! Gdzie jest mój ojciec? Jeśli coś mu się stało…
Usłyszała śmiech.
- Nie było takiej potrzeby. Wysłałem go daleko stąd, nie wróci wcześniej niż za dwa dni. Posłał kogoś by was o tym powiadomił, ale nieszczęśliwym trafem wiadomość nie dotarła.
- Muszę iść – powiedział po chwili. – Wrócę, mam nadzieję, że nie sam.
Pożegnały go rozpaczliwe krzyki Paoli.
- Dobrze, że jesteś, zaczynałem się martwić
Oczom Giosué ukazał się jakiś nieznajomy mężczyzna, ale jego pospolity wygląd nie wzbudził w chłopaku większego niepokoju.
- Gdzie Paola? – zapytał zdezorientowany, bo sądził, że jego ukochana pojawi się zanim.
- Czeka na ciebie. Chodź ze mną.
Giosué nie był zachwycony.
- Dlaczego nie przyszła na umówione miejsce?
Alessandro miał ochotę rzucić się na rywala, ale zachował maskę spokoju.
- Sprawy trochę się skomplikowały. Opowiem ci po drodze. Chodźże już, nie mamy czasu do stracenia.
Poszli.
Paola zapadła w stan podobny do omdlenia, nie była świadoma otoczenia, ale też nie całkiem zanurzyła się w senne majaki. Co najważniejsze nie usłyszała powrotu Alessandro. Za to widziała go wyraźnie aż do bólu, gdy wszedł do pokoju.
- Wstań. Mam ci cos do pokazania.
Pracownia wyglądała tak jak zwykle, oświetlona świecami, mnóstwem świec. Na środku pomieszczenia ktoś leżał.
- Giosué!
Paola przypadła do ukochanego. Nie miał żadnych ran, oprócz kilku siniaków na ręku.
- Zabiłeś go! – krzyknęła zrozpaczona.
- On żyje. Jest nieprzytomny, ale wkrótce się obudzi – Alessandro przesunął się nieznacznie w ich stronę. Patrzył jak dziewczyna przytula nieruchome ciało chłopaka i poczuł ukłucie zazdrości. Zaistniałe wydarzenia w gruncie rzeczy nie zmieniły jego uczuć do Paoli. Zaraz po tym nastąpił jednak atak złości. Mężczyzna podszedł do nich na odległość rzutu.
- Nie zabijaj go, możesz zrobić wszystko, ale oszczędź Giosué. – Płakała
- Tej nocy nikt nie zginie.
Z kieszeni wyciągnął woreczek Michelangela i nabrał proszku. Paola spojrzała na niego pełnym napięcia wzrokiem i przez kilka sekund ich wzrok się spotkał, a Alessandro się zawahał. Trwało ty tylko nieuchwytną dla oczu chwilę.
W momencie, gdy pył zetknął się z ich splecionymi ciałami zamienili się w kamień. Przed mężczyzną stała rzeźba - piękna, pełna wspaniale dopracowanych detali. Twarz Paoli zastygła w pełnym smutku, ale i wyzwania głosie, na jej kolanach spoczywała głowa zastygłego na wieki Giosué.
Na ulicach ludzie weselili się Bożym Narodzeniem.
Miesiąc później
Rzym obiegła wiadomość o niezwykłej urody rzeźbie, którą sam Ignazio Quagliara zafundował do bazyliki. Jej uroczyste odsłonięcie miało nastąpić dwudziestego stycznia. Do tego czasu namnożyło się wokół niej mnóstwo plotek. Dodatkową gratką dla poszukiwaczy sensacji był fakt, że Di Costanzi, jej autor nie pojawi się na uroczystości, zniknął w Wigilię i do tej pory nikt nie znał miejsca jego przebywania.
Plac był zapełniony po brzegi, gdyż każdy chciał zobaczyć ją na własne oczy. W chwili, gdy Quagliara pociągnął za zasłaniający ją materiał wszyscy zamarli. Każdy wpatrywał się w dzieło sztuki, ale nikt nie spodziewał się czegoś takiego. Statua nie przedstawiała żadnego świętego czy kogokolwiek godnego umieszczenia w pobożnym miejscu. Oczom zdumionego tłumu ukazało się dwoje młodych ludzi, splecionych w objęciu. Mimo to rzeźba zadziwiała realizmem, każdy jej centymetr wionął naturalnością.
Alessandro stał z tyłu, prawie u wylotu jednej z uliczek i bez słowa patrzył na rzeźbę oraz otaczający ją tłum. Bez słowa ani nawet grymasu na twarzy opuścił plac.
Nie wiem, czy przeczytałam jako pierwsza, czy inni przeczytali, ale się nie wypowiedzieli. W każdym razie ja się wypowiem.
OK. Mam nadzieję, że jesteś przygotowana na krytykę...?
Ale nie z mojej strony. Ponieważ, kurcze, strasznie mi się Twoje opowiadanie podobało. Nie chcę tutaj słodzić, bo nigdy tego nie robię, ale naprawdę mi się podobało.
Choć wiedziałam, jak się zakończy, to czytałam "Rzeźbę" z przyjemnością. Najbardziej spodobały mi się opisy. Bohaterowie trochę mało(za mało) wyraziści, ale poza nimi nie mam zastrzeżeń.
No a sam pomysł... nie wpadłabym na niego. Jest naprawdę dobry. Przypomina mi troszkę ten mit związany z Meduzą... xD Ale tylko trochę, bo w końcu ona zamieniała ludzi spojrzeniem w kamień, a tu... no, nic już nie mówię, jakby ktoś przeczytał moją wypowiedź przed przeczytaniem Twojego opowiadania.
Aha! Dodatkowo na plus wpływa sceneria Rzymu... ah. Uwielbiam Włochy(i Włochów! ).
Ok, ja już nie przynudzam, tylko idę czytać kolejne opowiadania. xd
No dobra, jeszcze taka prośba. Napisz coś jeszcze! tutajpoczkategori
Cudo, bardzo podoba mi sie Twoje opowiadanie. Swietny pomysł, w zyciu bym na coś takiego nie wpadła. Czyta się szybko, opisy wciągają i strasznie chce się wiedzieć ,co będzie dalej, chociaż mozna się domyślić. Podoba mi się również długość opowiadania, nei jest króciutki ,ale naprawdę długie ,wiec jest co czytać- co jest bardzo na plus.
Oraz Włochy! Uwielbiam ten kraj, bylam tam 8 razy , chociaz nie w Rzymie
Opowiadanie jest swietne, bardzo lubię Twój styl pisania
jeej, ZjedzCota, masz niesamowity styl pisania taki... profesjonalny xD (nic innego nie mogłam wymyślić xD). myślałaś kiedyś nad pisaniem na poważnie?
chyba nie mam nic do zarzucenia śliczne opisy, bohaterowie jak dla mnie wystarczająco wyraziści i to zakończenie <3 tutajpoczkategori
Jak byłam mała to chciałam zostac pisarką, ale teraz traktuje to jako hobby i sposób wyrzycia się artystycznie Mam straszny problem z ograniczeniem się, myslałam, że 10 stron mi wystarczy, ale jak się rozpisałam to wyszło 9,5. Nie jestem w pełni usatysfakcjonowana bohaterami i opowiadaniem w ogóle. Na dokładniejszy rys psychologiczny bohaterów nie starczyło mi czasu i miejsca.
Bardzo mi się podobało Tytuł tajemniczy, nie wiedziałam czego się spodziewać. Coś czuję, że będzie mi trudno wybrać osobę na którą oddam głos. Każde z Waszych opowiadań ma coś w sobie. Podoba mi się sceneria (Włochy <3) i powiew oryginalności. Nie wiem, czy wpadłabym na coś takiego. Moja wypowiedź nie będzie długa, bo w sumie nie mam czego krytykować. Naprawdę urzekło mnie twoje opowiadanie. tutajpoczkategori
Specjalnie zostawiłam sobie Twoje opowiadanie na sam koniec, bo początkowo długość trochę mnie przeraziła i zniechęciła, jednak później zmieniłam swoje nastawienie i po przeczytaniu całego opowiadania stwierdzam, że jego długość to zdecydowanie jeden z atutów.
Nie będę wypisywać Ci błędów, bo choć wiem, że Ty nie robiłabyś z tego problemu i nie unosiła się jak co poniektórzy, to jednak wolę nie kusić losu. Poza tym nawet nie przywiązywałam do nich wagi (do błędów), z czego się cieszę, bo dzięki temu w pełni mogłam poświęcić się Twojemu opowiadaniu i przeczytać je na spokojnie, nie rozpraszając się szukaniem jakichś ubytków.
Powiem Ci, że nawet jeżeli chciałabym w jakiś sposób skrytykować Twoje opowiadanie, to i tak nie dałabym rady, ponieważ zwyczajnie... nie mam czego krytykować, a z pustego to i Salomon nie naleje przecież. Twoje opowiadanie bardzo mi się podobało, co mnie zaskoczyło, ponieważ w żaden sposób nie nastawiałam się na nie - ani pozytywnie, ani negatywnie, jednak spotkała mnie przyjemna niespodzianka. Nie jestem tym opowiadaniem zachwycona, jednak to najmniejszy problem, ponieważ opowiadania forumowe/internetowe rzadko kiedy mnie zachwycają, nieczęsto również uważam je za bardzo dobre. Muszę po prostu trafić na to odpowiednie, które mi się spodoba, a to nie zdarza się zbyt często. Podoba mi się to, że cała akcja tego opowiadania dzieje się we Włoszech, jest to na tyle niezwykły kraj, który w niemalże każdym opowiadaniu zachwyca i czuć w nim jego klimat. Tutaj ten klimat nie jest jakoś super uchwycony, jednak mimo wszystko jest, to nikła woń, którą na szczęście udało mi się dostrzec, co zdecydowanie uważam za plus, ponieważ dzięki temu Twoje opowiadanie dużo zyskuje. Bohaterowie są niestety słabo wyraziści, jak zauważyła już Naikari i to jest niestety minus tego opowiadania - raczej jedyny, jaki dostrzegłam.
Muszę przyznać, że miałaś bardzo dobry pomysł odnośnie tego opowiadania, jak dziewczyny wyżej - również czegoś takiego się nie spodziewałam. Nie zastanawiałaś się czasem nad rozwinięciem tej historii? W jakieś dłuższe, rozdziałowe opowiadanie? Myślę, że jest to bardzo dobry materiał na jakąś długą i ciekawą historię. Używasz bardzo fajnego języka, stosujesz barwne opisy, które wychodzą Ci jak najbardziej na plus. Widać również, że jesteś oczytana i stosujesz bardzo bogate słownictwo - nie sposób podważyć tego, że jest to kolejny atut Twojego opowiadania.
Najbardziej z tego wszystkiego podobało mi się rozwiązanie tej zakazanej miłości między dwoma bohaterami Twojego opowiadania. Zaskoczyłaś mnie tutaj, ponieważ spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Uważam jednak, że jest to zakończenie najlepsze, jakie mogłoby być; jak dla mnie tragiczne i wzruszające.
Trochę bardzo się rozpisałam, ale nie miałam innego wyjścia. Twoje opowiadanie na tyle mi się spodobało, że musiałam napisać coś więcej. Podziwiam Cię, naprawdę. Moje opowiadania do pięt Twoim nie dorastają, to muszę przyznać. Życzę powodzenia w dalszym tworzeniu (chyba zostaniesz moim guru).
Oj kurcze, Lenalee, aż się czerwona zrobiłam Bardzo ci dziękuję za miłe słowa. Nie sądzę żebym mogła komuś "pogurować", raczej jeszcze nie teraz, bo wiem ,że moje pisanie nie jest idealne, w każdym razie staram się
Bardzo Wam dziękuje dziewczyny za te miłe słowa i konstruktywną krytykę tutajpoczkategori
Zgadzam się z dziewczynami - odwaliłaś kawał dobrej roboty
Opowiadanie jest wciągające i mimo że jest najdłuższe z wszystkich nadesłanych na konkurs, wcale się tego nie czuje . Czyta się je szybko, bo używasz takiego płynnego i przyjemnego języka. I plus za barwne opisy - wszystko można sobie doskonale wyobrazić, wczuć się w atmosferę miejsca, poczuć nastrój jaki panuje i uczucia bohaterów.
Naprawdę świetne opowiadanie Jestem pod wrażeniem i czekam na kolejne Twoje prace
Noc z 2 na 3 grudnia
Zimy w Rzymie nigdy nie bywały gwałtowne. W każdym razie Michelangelo nie pamiętał w swoim życiu równie gwałtownej, jak ta w roku obecnym – tysiąc pięćsetnym, który zresztą dobiegał już końca. Śnieg sypał się z nieba gęstą białą kurtyną, zasłaniał wszystko w odległości metra. Temperatura spadła tak, że bezdomni zamarzający na ulicach byli powszechnym, niedziwiącym nikogo widokiem.
Michelangelo nerwowo obejrzał się za siebie, a następnie ciaśniej otulił płaszczem podbitym futrem, który i tak nie chroniło go całkowicie przed chłodem. Dookoła nie było nikogo, bo ani pogoda, ani późna pora nie zachęcały do wyjścia. Latarnie porozwieszane wzdłuż ulicy dawały marne światło, ale to akurat cieszyło wędrowca, który chciałby jego wyprawa pozostała tajemnicą. Zwłaszcza, że wybierał się w miejsce, które nie cieszyło się dobrą sławą.
Skręcił w przejście między kamienicami, pozostawiając główną ulicę za sobą. Zagłębiał się coraz bardziej w ciemne rzymskie zaułki aż z daleka zobaczył swój cel. Był nim mały parterowy budynek, stojący prawie na granicy przedmieścia. Przez okna padały na śnieg blade plamy żółtawego blasku. Michelangelo ominął jednak wejście i skierował się na tyły budynku. Śnieg tutaj był o wiele głębszy, tak, że idąc, potykał się o śmieci, które były pod nim ukryte.
- Proszę, proszę. Wielki Michelangelo Di Costanzi we własnej osobie, pofatygował się na sam koniec świata! – Stał za nim pogarbiony mężczyzna, a wyglądał na wrak człowieka. Ciało pookręcane w zatęchłe szmaty miał chude i obwisłe. Garbił się niczym staruszka, a nie mógł mieć więcej niż pięćdziesiąt lat. Brudne włosy w zamarzniętych strąkach wystawały spod okrycia. Twarz była jak zmięty kawałek papieru, podeptany i gdzieniegdzie naddarty. W jednej chwili jego oczy nabrały ostrości i straciły wyraz szaleństwa, jakim naciągał ludzi na jałmużnę.
- Ciro, ciszej na Boga. – syknął Michelangelo przestraszony i rozejrzał się po zapuszczonym podwórku. Oprócz hulającego wiatru i zapchlonego psa skulonego w rozlatującej się budzie nie było tam nikogo. – Masz wszystko?
Ciro uśmiechnął się chytrze i z kieszeni wyciągnął mały woreczek. Rzeźbiarz wyciągnął po niego rękę, ale mężczyzna odsunął rękę.
- Najpierw pieniądze.
Woreczek, który dostał Ciro był kilka razy większy i wyjątkowo ciężki, bo pełen brzęczących monet.
Artysta niecierpliwie otworzył sakiewkę. Nie było w niej nic poza białym proszkiem.
- Co to ma być?! Oszukałeś mnie, psie! – krzyknął
- Nad wymyśleniem jego receptury spędziłem ostatni miesiąc. Kosztował mnie mnóstwo czasu oraz środków – twarz Ciro nabierała groźnych rysów. – Nie masz pojęcia, co to jest. I jaką ma moc. Prosiłeś mnie o coś, co sprawi, że kamień będzie łatwiejszy w obróbce. Ale ja odkryłem coś dużo lepszego.
Podszedł do Michelangelo, wyjął mu z rąk woreczek. Pokuśtykał do rosnącego przy płocie rachitycznego, nagiego krzewu i ułamał fragment gałęzi.
- Spójrz niedowiarku.
Na oczach zdumionego mistrza dotknął proszku samym czubkiem gałązki. To, co stało się później sprawiło, że artysta nie był w stanie wydusić z siebie słowa. Drżącą ręką próbował wykonać znak krzyża, ale panował nad swoim ciałem.
- Ciro, to jakaś diabelska sztuka! – Michelangelo zbladł i pełnym przerażenia wzrokiem wpatrywał się w mężczyznę, który nagle zaczął jawić mu się jako wysłannik piekieł, który ma go sprowadzić na zła drogę.
- Rób z tym, co uważasz, ale nie zwrócę ci zapłaty. Możesz stracić, ale i możesz wiele zyskać – rzekł Ciro i zaczął zbierać się do odejścia. – Pamiętaj, nigdy nie dotykaj tego ręką. I przenigdy nie używaj na żywych istotach. Jeśli kiedyś zechcesz to uczynić, to życzę im ażeby prędzej umarli niż dożyli takiego losu. Potem będzie już za późno by cokolwiek zrobić.
Przygarbiona postać powoli znikła za węgłem budynku.
Michelangelo stał chwilę samotnie na zrujnowanym podwórku. Pies wylazł z budy, przeciągnął się, podrapał i wpatrzył w człowieka pytającym wzrokiem. Artysta zauważył, że śnieg przestał padać, a na niebie okazał się kawałek księżyca w pierwszej kwadrze.
- Oszalałem, prawda? Rzucę to wszystko, wyjadę gdzieś na prowincję i nikt więcej o mnie nie usłyszy. – mruknął do siebie i ruszył w drogę ku miastu.
Doskonale wiedział, że tego nie zrobi, bo obiecywał to sobie odkąd przybył do Wiecznego Miasta. A od tego czasu minęło osiemnaście lat.
3 grudnia
Na niebie różowił się ranek wyglądający jak buzia dziecka zaglądającego przez szybę. Z lotu ptaka Rzym zmienił się w jedną wielką białą górę. Wbrew pozorom pod nią wrzało życie. Piekarze otwierali sklepy, wybuchały pierwsze awantury, a krzyki niosły się w rześkim i chłodnym powietrzu daleko poza uszy, tych dola, których były przeznaczone. Paola cicho przemknęła przez zaśnieżony ogród modląc się by ślady jej stóp nie zostały zauważone. Cicho wślizgnęła się do domu od strony kuchni dla służby. Zsunęła z głowy kaptur płaszcza i zadowolona z siebie ruszyła w stronę schodów prowadzących na piętro. Minęła pokój gościnny, całkiem już siebie zadowolona, że udało jej się wymknąć.
- Gdzie byłaś?
Głos ojca sprawił, że zamarła z ręką wyciągniętą w stronę poręczy. Usłyszała jak ciężko wstaje z fotela a potem szura rannymi pantoflami, człapiąc w jej stronę.
- Pytam, gdzie byłaś – powiedział i spojrzał na nią uważnie jakby mógł wyczytać z jej postaci wszystkie winy.
- Poszłam się przewietrzyć, poranne spacery są dobre dla zdrowia, zawsze narzekasz, że nie zażywam ruchu – kłamała. Wiedziała, że ojciec o tym wie, ale nie mogła przestać. – Powinieneś spróbować, Rzym o świecie jest prześliczny, a śnieg…
- Przestań. Dobrze wiem, gdzie byłaś. Znów poszłaś do tego sprzedawczyka!
- Giosué nie jest sprzedawczykiem! To artysta, tak jak ty! Dlaczego tak go nienawidzisz? – Ledwie powstrzymała łzy złości, ale nie dała się sprowokować, przekonana, że ojciec prowadzi z nią jakąś grę, więc nie chciała dać mu satysfakcji z wygranej.
- Artystą! On robi meble! Nawet nie dla bogaczy, dla zwykłej biedoty! Nie życzę sobie by moja córka włóczyła się po nocy i latała za jakimś nędzarzem, jak zwykła służąca! Chcesz przynieść hańbę rodowi Buonarrotich?
Paola nie wytrzymała i łzy pociekły jej po policzkach, a złość na samą siebie za to, że dała się podejść jeszcze potęgował jej smutek, aż w końcu zaczęła użalać się nad sobą w duchu.
- Dlaczego nie rozumiesz, że ja go kocham! Kocham Giosué, rozumiesz? Nie zabronisz mi tego. – powiedziała z prawdziwą rozpaczą w głosie
Michelangelo ściągnął brwi:
- Tak myślisz? Więc przyjmij do widomości, że właśnie to robię. Od dziś w twoim pokoju zamieszka panna Maddalena. Będzie cię pilnować dzień i noc. A ja sam dopilnuje żebyś przychodziła na każdy posiłek i spożywała go razem ze mną w głównej jadalni. Dopilnuję żebyś nie miała za dużo wolnego czasu na myślenie o głupotach. Nigdy więcej nie zobaczysz tego swojego, pożal się Boże, amanta! – Michelangelo wiedział, że go poniosło, ale aż dygotał na myśl, że jego córka zostałaby panną z dzieckiem, do końca życia na jego utrzymaniu, gdyż taka dziewczyna, chociażby niewidomo jak ładna, nie miała szans na wyjście za mąż. – A teraz przebierz się i chcę żebyś została w domu do mojego powrotu.
Mężczyzna spojrzał na zapłakaną córkę, ale nie dał po sobie poznać, że go to dotknęło. Paola spojrzała na niego wzrokiem, który bezbłędnie pokazywał jak bardzo czuje się zraniona.
Po odejściu córki Michelangelo ponownie usiadł w fotelu. Przypomniał sobie, kiedy pierwszy raz widział Giosué. Przyszedł do nich trzy miesiące temu, przynieść zamówiony stolik. Wyglądał na bystrego i porządnego młodzieńca, niebieski oczy wprost świeciły niewinnością. Był ostatnią osobą, którą można było posądzić o nieczyste zamiary.
- Nikt nie wie, co ukrywa w sercu – mruknął do siebie artysta. Wiedział, że mógłby ustąpić, takie rzeczy jak ślub ludzi różnych stanów zdarzały się wcale nie tak rzadko. Lecz, gdy pomyślał, że miałoby to spotkać jego Paole, jego ukochaną i jedyną córeczkę… Obcy ludzie mieliby wziąć ją na języki? Nigdy! Powziął stanowcze postanowienie, że nie dopuści do tego i dołoży wszelkich starań, by to się nigdy nie stało.
- Kocha! Też mi coś, ona nic nie wie o miłości, to przecież jeszcze dziecko – pomyślał i uspokoił się nieco.
Z takim postanowieniem wyszedł w chłodny ranek, kierując swoje kroki do pracowni, położonej w centrum miasta.
Czy gdyby wiedział, jakie straszne wydarzenie miały się rozegrać już niedługo jego krok byłby równie beztroski?
5 grudnia
Paola postanowiła zmiękczyć ojca. Od dwóch dni chodziła nadąsana i prawie nie pokazywała się na dole. Pewnej bezsennej nocy spłynęło na nią olśnienie. Wiedziała, że władza ojca nad dziećmi, ale ona miała, jej zdaniem lepszego asa w rękawie: była jego jedyną córką, a od śmierci żony oczkiem w głowie i najpilniej strzeżonym skarbem. Drugim był honor rodziny, tego Michelangelo nigdy świadomie by nie zbrukał.
Na obiad zjawiła się punktualnie o piętnastej, ubrana w skromną suknię w kolorze wina Bordeaux, które ojciec sprowadzał specjalnie dla matki Paoli aż z Francji. Grzecznie z nim konwersowała i zjadła wszystko, co podała jej służąca.
- Nie sądzę, że obecność Maddaleny w moim pokoju będzie konieczna. Możesz umieścić ją w pomieszczeniu obok, papo? Chciałabym mieć trochę prywatności – poprosiła grzecznie, chociaż czuła się jakby właśnie popełniała morderstwo na swoim poczuciu dumy. Nie zdawała sobie nawet sprawy jak bardzo jest w tej kwestii podobna do Michelangela.
Artysta wiedział, że nie powinien ulegać. Każdy normalny ojciec odmówiłby stanowczo, zwłaszcza, że Paola podważała jego zdanie. W kwestii wychowania stanowczo odstawał jednak od schematów swoich czasów. Okazywał jedynaczce tyle uczuć ile tylko mógł i spełniał każde zachcianki, rekompensując brak matki. Teraz także nie mógł odmówić.
- Niczym to nie szkodzi – pomyślał. – Właściwie nie narusza zakazu, które wprowadziłem względem niej i tego chłopaka.
- Dobrze, na to mogę się zgodzić, ale zakaz widywania się z tym…
- Giosué – ze wszystkich sił starała się powiedzieć to z uśmiechem.
- Tak, z nim. W każdym razie pamiętaj, że nie cofnę raz powiedzianych słów.
”Nie od razu” pomyślała Paola, ale nic nie powiedziała.
”Dziwne, że zmieniła zdanie w ciągu kilku dni”– rozważał Michelangelo, uważnie obserwując córkę. W końcu rzucił poranne zajście na karb humorów i kaprysów młodości.
Wieczór, 5 grudnia
Rozległo się ostrożne pukanie.
- Wejść.
Do pokoju wsunęła się jak cień, chudziutka służąca.
- Zanieś tam gdzie zwykle i poczekaj nie odpowiedź – Paola wręczyła jej zapieczętowaną kopertę.
- Dobrze, pani. – Dziewczyna zaczęła wycofywać się chyłkiem z pokoju.
- Dziękuję, Mina. Będę pamiętać, co dla mnie robisz – rzuciła dziewczyna, nie odwracając się od lustra, w którym się przeglądała.
- To nic takiego. Bardzo bym chciała, żeby pani i pan Vico nie musieli się ukrywać. To taki dobry człowiek…
Paola uśmiechnęła się.
- Tak, masz rację. Giosué to wspaniały człowiek – powiedziała. – Wiesz, co…
Wstała i zaczęła szukać czegoś w szufladzie. Podeszła do onieśmielonej Miny i wcisnęła jej w rękę małą monetę.
- Nie, nie trzeba, naprawdę… nie śmiałabym… - dziewczyna wyglądała na przerażoną widokiem pieniędzy.
- Weź. To nagroda z twoje oddanie. – Paola znów usiadła przy toaletce.
- Dziękuję, bardzo dziękuję – wyszeptała służąca i wyszła.
Michelangelo skończył nadzorować rozładunek wielkiego bloku marmuru, na którzy czekał od miesięcy, a siedział teraz w niewielkim pokoiku, urządzonym obok pracowni dla jego potrzeb z racji tego, że pracował w bardzo nieregularnych porach. Pomieszczenie nie grzeszyło przepychem, wręcz przeciwnie – panowała tu spartańska wręcz prostota. Michelangelo wolał pracować w zwyczajnych warunkach i nie lubił, gdy otaczały go zbędne przedmioty, bo zakłócało mu to obraz rzeźb powstający w jego głowie. Pokój ten określał mianem ”świątyni”, a pomysły, które nawiedzały go tutaj uważał za wyjątkowo dobre. Teraz też siedział w prostym wiklinowym fotelu i przecierał piekące oczy. Ciepło bijące od małego kominka sprawiało, że było mu ciepło i wygodnie, a oczy same się zamykały. Nie walczył z tym długo i wkrótce zapadł w sen.
Śniło mu się, że prowadzi córkę do ołtarza. Kościół, przystrojony na biało stanowił doskonałe tło dla pięknie ubranych, wytwornych gości. Paola wyglądał jak anioł. Jej długie jasne włosy spływały na plecy w równiutkich falach. Smukłe ciało opinała biała jak najczystszy śnieg suknia, której tren ciągnął się po posadzce. Nie widział jej twarzy, ale był pewien, tak jak to zwykle bywa w snach, że jest bardzo szczęśliwa. Droga do głównej nawy ciągnęła się jakby w nieskończoność, a on był bardzo ciekaw przyszłego męża Paoli. Gdy minęli już pierwszy od ołtarza rząd ławek Michelangelo usłyszał nagle pukanie do drzwi. We śnie rozejrzał się zdezorientowany i nagle znalazł się znów w fotelu. Odeszły go resztki snu i zrozumiał, że to do jego drzwi ktoś się dobija.
- Proszę
Do pomieszczenia wkroczył mężczyzna przeciętnego wzrostu i postury, mający na oko blisko trzydziestu lat. Długie do ramion włosy falowały się nieznacznie, nie były należycie ułożone.
- Szukam mistrza Di Costanzi
Na dźwięk głos nieznajomego artystę przeszły dreszcze. Brzmiał on jak uderzenie w najniższe klawisze fortepianu, nisko i aksamitnie miękko, lecz z odrobiną groźby, nawet, jeśli jego właściciel miał jak najbardziej pokojowe zamiary.
Michelangelo odchrząknąłby nie dać po sobie poznać zaskoczenia.
- To ja jestem Di Costanzi. Czym mogę służyć?
Nieznajomy zawahał się przez chwilę, ale zraz odzyskał rezon.
- Chyba się nie przedstawiłem, jestem Alessandro Quagliara.
- Czy pana ojciec..
- Tak, to Ignazio Quagliara. Widzę, że w Rzymie nie ucieknę od tego imienia. – Uśmiechnął się, ledwie powstrzymując smutne westchnienie.
Quagliara był jednym z najbogatszych ludzi Rzymu. Jego wpływy sięgały Watykanu, między ludźmi szerzyła się plotka, ze miał okazję rozmawiać z samym papieżem. Serce Michelangela przyśpieszyło, gdy dowiedział, się, że rozmawia z jego synem.
”W życiu bym nie posądził ich o pokrewieństwo” pomyślał. Jego ojciec był w młodości najbardziej znanym hulaką i rozpustnikiem, tryskał humorem i nigdy niegasnącym uśmiechem, podśmiewano się, że połowa dzieci, które rodziły się w mieście to jego sprawka. Syn w żadnym razie go nie przypominał, stał tutaj, przygarbiony, ponury i nieskory do śmiechu.
- Czego więc życzy sobie pan Quagliara ode mnie, skromnego rzemieślnika?
- Mój ojciec szuka rzeźby, którą mógłby ofiarować do powstającej właśnie bazyliki. Ma to być coś naprawdę wyjątkowego, coś, czego współczesny świat nie widział. Widział kilka pana prac i chciałby by pan podjął się trudu stworzenia dzieła. W kwestii zapłaty przyśle do pana sługę z zaliczką, a resztę dostanie pan po wykonaniu pracy. Ojciec nie ma żadnych wymagań, co do tematu i formy, może pan puścić wodze fantazji. Czy chciałby pan się tego podjąć?
- Będę zaszczycony mogąc pracować dla pana Quagliara. Ja…
Drzwi otwarły się z cichym skrzypnięciem i do pokoju wsunęła się Paola. Alessandro na jej widok zamarł jakby zobaczył ducha.
- Przyniosłam kolację, ale widzę, że masz gościa. Przyjdę później – powiedziała i chciała wycofać się tak niepostrzeżenie jak weszła.
- Ależ nie ma takiej potrzeby! Ja już wychodzę. Ale przedtem chciałbym się pani przedstawić, jestem Alessandro Quagliara. – Pochylił się i pocałował jej rękę. Paola oblazła się rumieńcem, co jej się wcześniej nie zdarzało, bo nie należała do nieśmiałych dziewcząt. Poczuła też jak przechodzi ją dziwny dreszcz, gdy jego głos, jak daleki grzmot przed burzą dotarł do jej uszu. Miała wrażenie, że ten dźwięk przenika ją jakby była tylko z ulotnego dymu lub mgły.
- To moja córka, Paola Anna – powiedział Michelangelo, zmieszany.
Dziewczyna dygnęła zgrabnie, mimo zdenerwowania.
Alessandro zapatrzył się w jej twarz, aż zdał sobie sprawę, jakie to niegrzeczne.
- Pójdę już. Wrócę niedługo sprawdzić jak idą pracę. – Ze wzroku, jaki posłał Paoli wywnioskować można było, że jego nieobecność nie potrwa długo. – Dobranoc państwu.
Opuścił pracownię, czując się jak pijany. Przyłożył garść śniegu do palącej twarzy. Nigdy mu się to nie zdarzyło i bardzo dziwił się swojej reakcji na widok córki Di Costanziego. Czym różniła się od tych wszystkich, które zalecały się do niego odkąd skończył szesnasty rok życia? Z pozoru niczym, ale gdy przypomniał sobie jej twarz miał ochotę wbiec tam i…no właśnie, i co?
”Zachowujesz się jak szczeniak, jak durny młodzik” pomyślał, ale na nic to się zdało, bo w głowie ciągle miał jej oczy.
Paola Anna. Pala Anna.
Zimowe tygodnie mijały, a Alessandro nie mógł zapomnieć o córce Di Costanziego. Zdawało mu się, że jego obsesja wciąż rośnie, w każdej napotkanej kobiecie szukał, chociaż cienia podobieństwa do Paoli. Jedzenie stawało mu w gardle, prawie nie sypiał, żadne uciechy nie dawały ucieczki przed uczuciami. Krążył po domu jak żywy duch, na zmianę blednąc lub czerwieniąc tak, iż służba myślała, że pan nabawił się gorączki. Odwiedzał mistrza w pracowni lub wręcz nachodził go w domu, gdy tylko istniał cień szansy, by spotkać dziewczynę. Gdy tylko ją zobaczył starał się wciągnąć do rozmowy, ale o ile na początku robiła to z grzeczności, to po parunastu dniach zaczęła go unikać.
W lodowate zimowe wieczory wystawał pod oknami ich domu póki nie nakryła go służąca wynosząca odpadki do rynsztoka, ale nawet wtedy nie zrezygnował.
Któregoś wieczoru ukrył się między kamieniczkami naprzeciwko. Wszystko przebiegało jak zwykle, gdy nagle bocznym wyjściem ktoś szybko wyszedł i równie niespodziewanie zniknął między budynkami. Alessandro sam nie wiedział, dlaczego, ale pobiegł chyłkiem za nią.
Próbował ja dogonić, ale ciągle widział tylko rąbek ciemnej sukni niknący za kamiennymi ścianami. W końcu zdyszany, bo jako syn możnowładcy nie miał częstej okazji na wysiłek fizyczny wpadł na jakiś mały placyk, której nazwy nie znał już chyba nikt. Rzym, jak żadne inne miasto obfitował w tego typu miejsca. Ten także nie wyróżniał się niczym szczególnym, miał kształt rombu, a na jego środku stała kiczowata fontanna z na wpół zmurszałą figurą gołębia. Alessandro rozejrzał się za osobą, którą ścigał, ale nie dostrzegł jej nigdzie. Zaczął wracać na swój posterunek, ale nagle doleciał go stłumiony głos. Zamarł, a potem skierował się w jego stronę. Skrył się za dużym głazem, który obrastały krzewy, dając mu dodatkową ochronę. W jednej z licznych wnęk dostrzegł coś, co zmroziło mu krew w żyłach, a jednocześnie rozgrzało ją do temperatury płynnej miedzi.
Na ośnieżonej ławce przykrytej płaszczem siedziała Paola, śliczna jak zwykle, ale jej towarzyszem był uroczy młodzieniec, z blond włosami długości do uszu. Ubrany był zgodnie z obowiązującą modą, w obcisłe ciemnoczerwone portki i kaftan, ale bez śladu herbu, co znaczyło, że nie pochodzi ze szlacheckiego rodu. Długie, sięgające ponad kolana buty pokrywało błoto. Pomijając ubiór, który wskazywał na jego rzemieślnicze albo biedno mieszczańskie pochodzenie twarz miał wyjątkowo ładną, gładką, młodą i rozpromieniona, gdy patrzył na równie ucieszoną twarz swojej towarzyszki. Siedzieli blisko siebie, przytuleni i z czułością spoglądali sobie w oczy
Alessandro czuł, jak zazdrość rozchodzi mu się w żyłach jak trucizna. Chciał ujawnić swoją obecność tylko po ty by ujrzeć na ich twarzach przerażenie. Powstrzymał się z trudem i zaczął przysłuchiwać się ich rozmowie.
- Ojciec wraca już jutro, nie wiem, kiedy następny raz się spotkamy. Gdyby coś się zmieniło przekaże ci list przez Minę. Tak bardzo bym chciała… – powiedziała Paola
- Ćsiii, nie martw się tym dzisiaj, przecież teraz jesteśmy razem, co prawda na krótko, bo obawiam się byś nie zachorował po takiej dawce chłodu. – Jego słowa były ciepłe i naprawdę troskliwe. Przygarnął ja bardziej do siebie chroniąc przed otaczającą ich zimą.
- Musimy wytrzymać, jeszcze tylko kilka dni.
- Giosué, nie mogę się doczekać. Oby tylko twój wuj nas wydał. Nie mogę się doczekać naszego ponownego spotkania na placu della Rotonda.
- Nie martw się, wuj to porządny człowiek i podobnie jak mój ojciec popiera nasze plany.
- O dwudziestym czwartym grudnia będziemy opowiadać naszym dzieciom – odparł ze śmiechem
- Martwię się tylko o mojego ojca. Bywa uparty, ale to dobry człowiek i chce dla mnie jak najlepiej, nie wiem czy powinnam stawiać go przed faktem dokonanym. – Paola wahała się, ale była tak zaślepiona miłością, że nie odmówiłaby szansy na zamianę ich sytuacji za nic na świecie.
Alessandro stwierdził, że usłyszał już dość. Powoli wycofał się z kryjówki i zniknął między budynkami przez nikogo niezauważony. Zazdrość i poczucie zdrady mieszała się w nim z palącą chęcią zemsty. Nienawidził tego mężczyzny najbardziej na świecie, chciałby Paola czuła to, co on, gdy patrzył na tych dwoje. Postanowił pokrzyżować ich plany, a po cichu liczył, że dziewczyna zrezygnuje z tego robotnika dla niego, który mógł dać jej pozycję, majątek i wstęp do wyższych sfer. Poczuł się niewiele lepiej, ale samozadowolenie nie opuszczało go przez cała drogę do domu.
13 grudnia.
Michelangelo zaczął pracę nad rzeźbą zamówioną przez Ignazio Quagliara. Postanowił wykonać posąg Maryi, jako matki Ziemi, wzorując się na starożytnych rzeźbach bogini Demeter, przedstawianej z kłosami lub kwiatami polnymi. Robota jednak wybitnie mu nie szła. Marmur dawał się formować bardzo opornie, kruszył się w nieodpowiednich miejscach.
Po godzinie zmagań artysta otarł pot z czoła i powiódł wzrokiem po pracowni. Jego wzrok, całkiem wypadkowo spoczął na kuferku stojącym na brzegu półki. Podniósł rękę do piersi, gdzie spoczywał zawieszony na łańcuszku kluczyk.
- Tylko spróbuję, cóż to szkodzi? - zapytał sam siebie.
Drżącą ręką otworzył kuferek, a na jego dnie spoczywał znajomy woreczek burego koloru. Obok leżała mała drewniana łyżeczka, wystrugana przez niego i gałązka, którą dał mu Ciro. Miał przyspieszony oddech i czuł jak bardzo wali mu serce, gdy nabierał proszku. Starannie, by nie uronić ani ziarna podszedł do dzbanka z wodą, stojącego na stole. Wsypał do niego zwartość łyżeczki by z zapartym tchem przyglądać się przemianie.
- Niesamowite – mruknął.
Te same czynności powtórzył jeszcze raz, ale tym razem jako przedmiot eksperymentu obrał krzesło.
- To wszystko zachodzi błyskawicznie. Ciro musiał zawrzeć jakiś pakt z diabłem, bo takie rzeczy nie pochodzą od Boga. – Przeżegnał się trwożnie.
Gdyby tylko wiedział, że nie tylko jego stare oczy widziały ten cud. Zza szyby śledziło go uważnie czyjeś spojrzenie.
Alessandro nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył.
- Czy to możliwe? Chyba oszalałem skoro widzę takie rzeczy! Ten staruch to magik! Jakiś diabelski czarnoksiężnik! – Mężczyźnie zrobiło się gorąco z wrażenia. Postanowił wejść do środka.
- Och, pan Alessandro! – Mistrz był zszokowany i nieustannie zerkał na skrzynkę, w której spoczywał jego skarb.
- Przyszedłem zobaczyć jak idą pracę nad rzeźbą. Czy wymyślił pan już motyw?
Michelangelo szybko zebrał myśli.
- Są w drugim pokoju, zaraz przyniosę. Tymczasem moja córka zabawi pana rozmową – powiedział zaaferowany. – Paola! Chodź tutaj!
Dziewczyna zjawiła się w drzwiach, ale nie dała po sobie poznać, iż nie jest zadowolona z widoku pana Quagliara.
- Bardzo miłe spotkanie, prawda panno Di Costanzi?
- Och, tak. – Nie mogła powstrzymać dreszczu na dźwięk jego niespotykanego głosu - Czy nie uważa pan, że pogoda w tym roku jest wyjątkowo okropna? – zapytała byle wypełnić czas do powrotu ojca.
- Nie jesteśmy dziećmi, nie musimy rozmawiać na takie błahe tematy. – Uśmiechnął się prawie drwiąco. – Mam dla pani propozycję nie do odrzucenia. Mój ojciec organizuje coroczne przyjęcie, na które przychodzą sama włoska śmietanka. Czy nie zaszczyciłaby pani tej uroczystości swoim towarzystwem? Przewidziany jest na dwudziestego czwartego grudnia, jeśli oczywiście nie będziesz zajęta. – Oparł się ścianę, posyłając jej wymowne spojrzenie, tak wyraźną aluzję zrozumiałby każdy.
Patrzył jak miota się niby ptak w klatce.
- Ty..ty…, ale skąd?! Boże! – Chciała skryć się w drugim pokoju, ale wbiegając tam wpadła na swojego ojca, który prawie wypuścił stos papierów, które chciał pokazać Alessandrowi. Spojrzał zaskoczony na Paolę, a potem na młodego dziedzica. Ten tylko wzruszył ramionami, zachowując kamienny spokój.
- Niech pan pokaże te pomysły. Na pewno chociaż jeden będzie idealny – powiedział, a kątem oka zerkając na pokój, za którego ścianami skryła się kobieta, której pożądał najbardziej na świecie.
- Dam ci szansę. Jeśli zrezygnujesz z tego idiotycznego pomysłu i związku z tym biedakiem ojciec o niczym się nie dowie – powiedział Alessandro tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Serce Paoli tłukło się jak szalone. Zaciskała lodowate, mokre od potu dłonie, co było u niej oznaką najwyższego wzburzenia.
Stali na ulicy, dookoła nich wirowały z rzadka drobne płatki śniegu. Mężczyzna zbył czymś mistrza i wybiegł jak oparzony, gdy tylko usłyszał trzaśnięcie drzwi w pokoju Michelangela. Dogonił ją kilkanaście metrów od pracowni.
- Ja go kocham – powiedziała cicho. – Ca cóż mnie tak nienawidzisz, że chcesz zniszczyć wszystko, co mi drogie?
- Nie nienawidzę cię. Raczej…kocham. Posłuchaj – rzekł. – Nie mogę odpoczywać ani się bawić, twój obraz nie odstępuje mnie ani na chwilę.
Chwycił jej ręce.
- Mogę ci dać wszystko, czego zechcesz. Mam pieniądze, nigdy niczego ci nie zabraknie, przyrzekam, chociażbym miał zapożyczyć się w całym Rzymie! Zechcesz suknię z Paryża – proszę bardzo! Mogę nawet jutro wysłać po nią posłańca. Sprowadzę klejnoty z najdalszych zakątków świata – bylebyś tylko była zadowolona. Mogę dać ci najwięcej ze wszystkich! Powiedz tylko jedno słowo.
Oczy Paoli biegały po jego twarzy, jak gdyby widziała go po raz pierwszy. Delikatnie wysunęła swoje dłonie z jego i odsunęła się na parę kroków.
- To wszystko kłamstwa. Gdybyś mnie kochał naprawdę to zrozumiałbyś, dlaczego nic do ciebie nie czuję oprócz odrazy i niechęci – powiedziała.
Alessandro chwycił przegub jej dłoni i przyciągnął do siebie, tak, że prawie stykali się nosami.
- Swoją krnąbrnością wydałaś na siebie wyrok – warknął. Odrzucił ja od siebie jakby przynosiła zarazę, poczym odszedł.
Paola pozostała sama. Pokonana zwyciężczyni.
24 grudnia
Chłodne zimowe powietrze aż drżało od podniecenia towarzyszącemu Świętom Bożego Narodzenia. Tłumy ludzi przyszło oglądać franciszkańską szopkę, a co biedniejsi upatrywali w tym okazję do zdobycia pieniędzy, dlatego klęczące na śniegu postacie żebrzących nie były niezwykłym widokiem. Dochodziło wpół do czwartej i przygotowania sięgały punktu kulminacyjnego, którym miała być uroczysta kolacja, skupiająca cała rodzinę, ale często pełna przebaczeń na wyrost i dwulicowości.
W domu Di Costanzich praca wrzała, ale Pola nie miała do niczego głowy, chociaż jej rola nie była wielka, miała po prostu koordynować przygotowania. Mimo to była nieobecna, blada i bardzo spięta. A gdy w domu zjawił się posłaniec, który przekazał jej prośbę ojca, by do niego przyszła, poczuła się jakby prowadzono ją nagą na szafot. Haniebną śmierć miały poprzedzić wymyślne tortury.
Gdy szła przez tłoczne ulice w głowie miała tylko jedną główną myśl: Alessandro wyjawił ojcu jej tajemnicę.
”W pewien chory sposób, to teraz nasza tajemnica” pomyślała i aż wstrząsnęła się z obrzydzenia, iż cokolwiek może ja łączyć z tym człowiekiem.
- Ojcze? – zapytała niepewnie, wchodząc do pracowni.
- Tutaj jestem – odezwał się głos z pokoju.
Starała się na podstawie jego głosu określić, w jaki nastrój wprawiła go ta nowina. Chyba był zawiedziony.
- Gniewasz się na mnie? – Z tymi słowami weszła do środka. Ku jej zdziwieniu nie było tam nikogo. Nagle drzwi za nią zatrzasnęły się. Usłyszała mrożący krew w żyłach dźwięk przekręcanego w zamku klucza.
”Pułapka!” wrzeszczało jej w głowie. Rzuciła się do drzwi prowadzących na zewnątrz, ale nie miała nadziei na to, że będą otwarte. Miała rację. Podbiegła do tych prowadzących do pracowni i zaczęła tłuc w nie pięściami.
- Pomyśl, że sama się tam uwięziłaś – powiedział znajomy głos.
- Alessandro! Gdzie jest mój ojciec? Jeśli coś mu się stało…
Usłyszała śmiech.
- Nie było takiej potrzeby. Wysłałem go daleko stąd, nie wróci wcześniej niż za dwa dni. Posłał kogoś by was o tym powiadomił, ale nieszczęśliwym trafem wiadomość nie dotarła.
- Muszę iść – powiedział po chwili. – Wrócę, mam nadzieję, że nie sam.
Pożegnały go rozpaczliwe krzyki Paoli.
- Dobrze, że jesteś, zaczynałem się martwić
Oczom Giosué ukazał się jakiś nieznajomy mężczyzna, ale jego pospolity wygląd nie wzbudził w chłopaku większego niepokoju.
- Gdzie Paola? – zapytał zdezorientowany, bo sądził, że jego ukochana pojawi się zanim.
- Czeka na ciebie. Chodź ze mną.
Giosué nie był zachwycony.
- Dlaczego nie przyszła na umówione miejsce?
Alessandro miał ochotę rzucić się na rywala, ale zachował maskę spokoju.
- Sprawy trochę się skomplikowały. Opowiem ci po drodze. Chodźże już, nie mamy czasu do stracenia.
Poszli.
Paola zapadła w stan podobny do omdlenia, nie była świadoma otoczenia, ale też nie całkiem zanurzyła się w senne majaki. Co najważniejsze nie usłyszała powrotu Alessandro. Za to widziała go wyraźnie aż do bólu, gdy wszedł do pokoju.
- Wstań. Mam ci cos do pokazania.
Pracownia wyglądała tak jak zwykle, oświetlona świecami, mnóstwem świec. Na środku pomieszczenia ktoś leżał.
- Giosué!
Paola przypadła do ukochanego. Nie miał żadnych ran, oprócz kilku siniaków na ręku.
- Zabiłeś go! – krzyknęła zrozpaczona.
- On żyje. Jest nieprzytomny, ale wkrótce się obudzi – Alessandro przesunął się nieznacznie w ich stronę. Patrzył jak dziewczyna przytula nieruchome ciało chłopaka i poczuł ukłucie zazdrości. Zaistniałe wydarzenia w gruncie rzeczy nie zmieniły jego uczuć do Paoli. Zaraz po tym nastąpił jednak atak złości. Mężczyzna podszedł do nich na odległość rzutu.
- Nie zabijaj go, możesz zrobić wszystko, ale oszczędź Giosué. – Płakała
- Tej nocy nikt nie zginie.
Z kieszeni wyciągnął woreczek Michelangela i nabrał proszku. Paola spojrzała na niego pełnym napięcia wzrokiem i przez kilka sekund ich wzrok się spotkał, a Alessandro się zawahał. Trwało ty tylko nieuchwytną dla oczu chwilę.
W momencie, gdy pył zetknął się z ich splecionymi ciałami zamienili się w kamień. Przed mężczyzną stała rzeźba - piękna, pełna wspaniale dopracowanych detali. Twarz Paoli zastygła w pełnym smutku, ale i wyzwania głosie, na jej kolanach spoczywała głowa zastygłego na wieki Giosué.
Na ulicach ludzie weselili się Bożym Narodzeniem.
Miesiąc później
Rzym obiegła wiadomość o niezwykłej urody rzeźbie, którą sam Ignazio Quagliara zafundował do bazyliki. Jej uroczyste odsłonięcie miało nastąpić dwudziestego stycznia. Do tego czasu namnożyło się wokół niej mnóstwo plotek. Dodatkową gratką dla poszukiwaczy sensacji był fakt, że Di Costanzi, jej autor nie pojawi się na uroczystości, zniknął w Wigilię i do tej pory nikt nie znał miejsca jego przebywania.
Plac był zapełniony po brzegi, gdyż każdy chciał zobaczyć ją na własne oczy. W chwili, gdy Quagliara pociągnął za zasłaniający ją materiał wszyscy zamarli. Każdy wpatrywał się w dzieło sztuki, ale nikt nie spodziewał się czegoś takiego. Statua nie przedstawiała żadnego świętego czy kogokolwiek godnego umieszczenia w pobożnym miejscu. Oczom zdumionego tłumu ukazało się dwoje młodych ludzi, splecionych w objęciu. Mimo to rzeźba zadziwiała realizmem, każdy jej centymetr wionął naturalnością.
Alessandro stał z tyłu, prawie u wylotu jednej z uliczek i bez słowa patrzył na rzeźbę oraz otaczający ją tłum. Bez słowa ani nawet grymasu na twarzy opuścił plac.
Nie wiem, czy przeczytałam jako pierwsza, czy inni przeczytali, ale się nie wypowiedzieli. W każdym razie ja się wypowiem.
OK. Mam nadzieję, że jesteś przygotowana na krytykę...?
Ale nie z mojej strony. Ponieważ, kurcze, strasznie mi się Twoje opowiadanie podobało. Nie chcę tutaj słodzić, bo nigdy tego nie robię, ale naprawdę mi się podobało.
Choć wiedziałam, jak się zakończy, to czytałam "Rzeźbę" z przyjemnością. Najbardziej spodobały mi się opisy. Bohaterowie trochę mało(za mało) wyraziści, ale poza nimi nie mam zastrzeżeń.
No a sam pomysł... nie wpadłabym na niego. Jest naprawdę dobry. Przypomina mi troszkę ten mit związany z Meduzą... xD Ale tylko trochę, bo w końcu ona zamieniała ludzi spojrzeniem w kamień, a tu... no, nic już nie mówię, jakby ktoś przeczytał moją wypowiedź przed przeczytaniem Twojego opowiadania.
Aha! Dodatkowo na plus wpływa sceneria Rzymu... ah. Uwielbiam Włochy(i Włochów! ).
Ok, ja już nie przynudzam, tylko idę czytać kolejne opowiadania. xd
No dobra, jeszcze taka prośba. Napisz coś jeszcze! tutajpoczkategori
Cudo, bardzo podoba mi sie Twoje opowiadanie. Swietny pomysł, w zyciu bym na coś takiego nie wpadła. Czyta się szybko, opisy wciągają i strasznie chce się wiedzieć ,co będzie dalej, chociaż mozna się domyślić. Podoba mi się również długość opowiadania, nei jest króciutki ,ale naprawdę długie ,wiec jest co czytać- co jest bardzo na plus.
Oraz Włochy! Uwielbiam ten kraj, bylam tam 8 razy , chociaz nie w Rzymie
Opowiadanie jest swietne, bardzo lubię Twój styl pisania
jeej, ZjedzCota, masz niesamowity styl pisania taki... profesjonalny xD (nic innego nie mogłam wymyślić xD). myślałaś kiedyś nad pisaniem na poważnie?
chyba nie mam nic do zarzucenia śliczne opisy, bohaterowie jak dla mnie wystarczająco wyraziści i to zakończenie <3 tutajpoczkategori
Jak byłam mała to chciałam zostac pisarką, ale teraz traktuje to jako hobby i sposób wyrzycia się artystycznie Mam straszny problem z ograniczeniem się, myslałam, że 10 stron mi wystarczy, ale jak się rozpisałam to wyszło 9,5. Nie jestem w pełni usatysfakcjonowana bohaterami i opowiadaniem w ogóle. Na dokładniejszy rys psychologiczny bohaterów nie starczyło mi czasu i miejsca.
Bardzo mi się podobało Tytuł tajemniczy, nie wiedziałam czego się spodziewać. Coś czuję, że będzie mi trudno wybrać osobę na którą oddam głos. Każde z Waszych opowiadań ma coś w sobie. Podoba mi się sceneria (Włochy <3) i powiew oryginalności. Nie wiem, czy wpadłabym na coś takiego. Moja wypowiedź nie będzie długa, bo w sumie nie mam czego krytykować. Naprawdę urzekło mnie twoje opowiadanie. tutajpoczkategori
Specjalnie zostawiłam sobie Twoje opowiadanie na sam koniec, bo początkowo długość trochę mnie przeraziła i zniechęciła, jednak później zmieniłam swoje nastawienie i po przeczytaniu całego opowiadania stwierdzam, że jego długość to zdecydowanie jeden z atutów.
Nie będę wypisywać Ci błędów, bo choć wiem, że Ty nie robiłabyś z tego problemu i nie unosiła się jak co poniektórzy, to jednak wolę nie kusić losu. Poza tym nawet nie przywiązywałam do nich wagi (do błędów), z czego się cieszę, bo dzięki temu w pełni mogłam poświęcić się Twojemu opowiadaniu i przeczytać je na spokojnie, nie rozpraszając się szukaniem jakichś ubytków.
Powiem Ci, że nawet jeżeli chciałabym w jakiś sposób skrytykować Twoje opowiadanie, to i tak nie dałabym rady, ponieważ zwyczajnie... nie mam czego krytykować, a z pustego to i Salomon nie naleje przecież. Twoje opowiadanie bardzo mi się podobało, co mnie zaskoczyło, ponieważ w żaden sposób nie nastawiałam się na nie - ani pozytywnie, ani negatywnie, jednak spotkała mnie przyjemna niespodzianka. Nie jestem tym opowiadaniem zachwycona, jednak to najmniejszy problem, ponieważ opowiadania forumowe/internetowe rzadko kiedy mnie zachwycają, nieczęsto również uważam je za bardzo dobre. Muszę po prostu trafić na to odpowiednie, które mi się spodoba, a to nie zdarza się zbyt często. Podoba mi się to, że cała akcja tego opowiadania dzieje się we Włoszech, jest to na tyle niezwykły kraj, który w niemalże każdym opowiadaniu zachwyca i czuć w nim jego klimat. Tutaj ten klimat nie jest jakoś super uchwycony, jednak mimo wszystko jest, to nikła woń, którą na szczęście udało mi się dostrzec, co zdecydowanie uważam za plus, ponieważ dzięki temu Twoje opowiadanie dużo zyskuje. Bohaterowie są niestety słabo wyraziści, jak zauważyła już Naikari i to jest niestety minus tego opowiadania - raczej jedyny, jaki dostrzegłam.
Muszę przyznać, że miałaś bardzo dobry pomysł odnośnie tego opowiadania, jak dziewczyny wyżej - również czegoś takiego się nie spodziewałam. Nie zastanawiałaś się czasem nad rozwinięciem tej historii? W jakieś dłuższe, rozdziałowe opowiadanie? Myślę, że jest to bardzo dobry materiał na jakąś długą i ciekawą historię. Używasz bardzo fajnego języka, stosujesz barwne opisy, które wychodzą Ci jak najbardziej na plus. Widać również, że jesteś oczytana i stosujesz bardzo bogate słownictwo - nie sposób podważyć tego, że jest to kolejny atut Twojego opowiadania.
Najbardziej z tego wszystkiego podobało mi się rozwiązanie tej zakazanej miłości między dwoma bohaterami Twojego opowiadania. Zaskoczyłaś mnie tutaj, ponieważ spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Uważam jednak, że jest to zakończenie najlepsze, jakie mogłoby być; jak dla mnie tragiczne i wzruszające.
Trochę bardzo się rozpisałam, ale nie miałam innego wyjścia. Twoje opowiadanie na tyle mi się spodobało, że musiałam napisać coś więcej. Podziwiam Cię, naprawdę. Moje opowiadania do pięt Twoim nie dorastają, to muszę przyznać. Życzę powodzenia w dalszym tworzeniu (chyba zostaniesz moim guru).
Oj kurcze, Lenalee, aż się czerwona zrobiłam Bardzo ci dziękuję za miłe słowa. Nie sądzę żebym mogła komuś "pogurować", raczej jeszcze nie teraz, bo wiem ,że moje pisanie nie jest idealne, w każdym razie staram się
Bardzo Wam dziękuje dziewczyny za te miłe słowa i konstruktywną krytykę tutajpoczkategori
Zgadzam się z dziewczynami - odwaliłaś kawał dobrej roboty
Opowiadanie jest wciągające i mimo że jest najdłuższe z wszystkich nadesłanych na konkurs, wcale się tego nie czuje . Czyta się je szybko, bo używasz takiego płynnego i przyjemnego języka. I plus za barwne opisy - wszystko można sobie doskonale wyobrazić, wczuć się w atmosferę miejsca, poczuć nastrój jaki panuje i uczucia bohaterów.
Naprawdę świetne opowiadanie Jestem pod wrażeniem i czekam na kolejne Twoje prace