ďťż

Najgroźniejsi wrogowie, z którymi musimy walczyć są w nas...

Spędzaliśmy tydzień w ośrodku Delfin w Krynicy Morskiej. Kwestie rezerwacji zostawię na osobną historyjkę - ale warto opisać kwestie kulinarne. Wykupiliśmy pobyt z wyżywieniem (innej opcji nie ma). Okazało się, że zamiast dość powszechnego również w Krynicy (np. w ośrodku Neptun gdzie byliśmy wcześniej) szwedzkiego stołu - serwuje się tu zestawy "stolikowe". A więc na talerzyku kilka plastrów np. wędliny do podziału pomiędzy zasiadających przy konkretnym stoliku. My przy stoliku siedzieliśmy z nieznanym nam zupełnie małżeństwem - więc dostawaliśmy mały bieda-talerzyk do podziału na 4 osoby - ubaw po pachy. Śniadanie/obiad/kolacja - bardzo słabe jedzenie....(w dzienniku Fakt opisują je jako "wędliny grozy/ser grozy/ czy groza-pasztet)....


Nie jedliśmy nic podejrzanego (bigosy itp.) - co powodowało, że de facto musieliśmy stołować się jeszcze w innych miejscach. Siedzący z nami przy stoliku pan (w sile wieku) mimo marnej jakości jedzenia nie mógł okiełznać apetytu i spałaszował m.in. krokiety, które pozostały po nas... Źle na tym wyszedł - następnego dnia nie pojawił się na śniadaniu i obiedzie.... Od tej pory zyskał ksywę "Johny Crockiet". Do picia - kawa Inka. Kiedy żona Johnego prosiła o wodę na herbatę miętową dla chorego - skończyło się to awanturą...(nie chcieli wydać w kuchni - bo w jadłospisie jest INKA). Podsumowując: złe, niesmaczne, tanie jedzenie - dokładnie wydzielone w sposób znany z PRL-owskich komedii...